niedziela, 31 marca 2013

Toruńska gwara



Torunianie drodzy! Z całą pewnością każdy z was posługuje się naszym fenomenalnym „jo”, które jest moim zdaniem słówkiem magicznym! I nie ważne czy jesteś studentem kierunku filologia Toruń, czy nie masz ukończonej nawet podstawówki. Z całą pewnością w wypowiedziach każdego mieszkańca naszego miasta usłyszymy słynne „jo” nie jeden raz. „Jo” owe jest na tyle wyjątkowe, że można go uznać na wiele najróżniejszych sposobów. Oczywiście najczęściej funkcjonuje jako „tak” – potwierdzenie wypowiedzi. Może jednak być także pytajnikiem, często jest spotykane w tej funkcji w zdaniach (np. „Byłeś dzisiaj u Marychy, jo?”). Słówko to jednak występować może także w formie multiplikowanej – czyli często spotykane „ jo, jo, jo”. W tej formie zazwyczaj wyraża rezygnację odbiorcy lub tez jego powątpiewanie co do wypowiedzi rozmówcy. Jest to wyjątkowo charakterystyczny regionalizm – kiedy słyszymy u kogoś „jo” – od razu wiemy z kim mamy do czynienia. Tak jak Poznaniacy mają swoje „tej”, tak my mamy swoje dumne „jo”. Jednak całe „jo” to nie wszystko. W naszej „toruńskiej” gwarze mamy jeszcze całą masę tak charakterystycznych tylko dla nas słów, z których w innych regionach i miastach w ogóle się nie korzysta. Oczywiście – żeby nie było wątpliwości – ja jestem z tego dumna w stu procentach! Mimo że dyplom studia Toruń posiadam. Moim zdaniem pielęgnowanie tego typu regionalizmów jest bardzo ważne i jest wyrazem lokalnego patriotyzmu. Torunianie – powinniśmy (czy wręcz musimy) mówić „po toruńsku”! Gdzież jeszcze zjada się „szneki” z glancem, czy „glunki”? A przecież znacie dobrze na pewno także przepyszne (a moja babcia robiła najlepsze!) „eintopfy”! Dbajmy o te wyjątkowe słówka – to nie jest żaden „myst”!

poniedziałek, 25 marca 2013

Pora deszczu


Już się cieszyłam, że wiosna, a tu spadły śniegi i przypomniały mi, że do wakacji od studia Toruń jeszcze daleko.
A teraz co? Szarość życia i wielka plucha na dworze. Nie znoszę takiej pogody. Konsekwencją tych wszystkich kałuż na chodnikach i ulicach są moje permanentnie mokre skarpetki, co doprowadza mnie do obłędu i... przeziębienia!
Nie podoba mi się zresztą taki przemoknięty Toruń. Nasze miasto jest przepiękne, co nie ulega wątpliwości, ale kiedy na ulicach jest tyle deszczu to wygląda jakby… płakało. Powiecie, że żadnemu miastu nie jest do twarzy z deszczem, ale mnie się wydaje, że nie do końca tak jest. Są takie miasta, którym (o dziwo!) całkiem nieźle w takiej deszczowej aurze. Ale Toruń z pewnością do nich nie należy. Proszę was – jak nasz Kopernik się prezentuje w tych strugach wody?! Mizernie! A Wisła wygląda na jeszcze brudniejszą… Nie lubię takiej pogody! Nie można wyjść na spacer, a wszyscy tylko pędzą przed siebie na ulicach, byle by jak najszybciej schować się pod jakimś dachem, a jak tylko mogą to nie wychylają nawet nosa z domów. Ulice są mokre, puste i nudne. W knajpach niema studentów, nie ma babć i dziadków na ławkach w parkach. Nawet gołębie chowają się pod gzymsami i nie chcą wychylać swoich puchatych brzuszków i ostrych dziobów.
Sama zakopuje się, jak tylko mogę, pod kołdrą i spędzam czas z książkami.
Kiedy w końcu wyjdzie słońce? Czy wiecie, że deficyt słońca bardzo źle oddziałuje na nasze zdrowie? Jak myślicie, czemu w krajach północy dalekiej jest największy odsetek samobójstw? Oczywiście dlatego, że tam jest mało słońca! Naprawdę brak promienie słonecznych może być katastrofalny w swoich skutkach. Moim zdaniem bezpieczeństwo wewnętrzne Toruń, tak – całego miasta – jest zagrożone! Także drogie słońce – proszę cię – świeć! A pani wiosno droga – przychodź!

poniedziałek, 18 marca 2013

Warsztaty dla dzieci



Mój znajomy - ratownik medyczny Toruń opowiadał mi wczoraj o fajnych warsztatach dla dzieci które organizował. Warsztaty odbywały się z okazji ferii zimowych dla dzieciaków i młodzieży szkolnej. Wszystko miało miejsce w szkole leśnej na Barbarce. Bilety były bezpłatne, a na niektóre zajęcia kosztowały po sześć złotych od osoby. Działo się bardzo dużo: wyjścia w plener, spotkania przy książce, warsztaty, lekcje i masa przeróżnych wydarzeń. Fajnie, że ktoś coś takiego organizuje i dzieci, które nigdzie nie wyjeżdżają na ferie zimowe, nie musze się nudzić w domu! Sprawcą tego wszystkiego było Toruńskie Stowarzyszenie Ekologiczne „Tilia” oraz Szkoła Leśna na Barbarce, którą wsparła Berenta. Paru chętnych wolontariuszy, hojnych sponsorów i otwartych ludzi – i udało się zorganizować cos naprawdę fajnego. Celem było stworzenie edukacyjno- warsztatowo-integracyjnych zajęć dla dzieci.
W ramach popołudniowych spotkań, między innymi, odbywały się lekcje przyrodniczo-ekologiczne, podczas których maluchy większe i mniejsze mogły dowiedzieć się czegoś o naszej planecie, o roślinach, o zwierzętach i o tym jak się o naszą Ziemię i jej bogactwa troszczyć. Po zajęciach często zapraszano jeszcze dzieci na ognisko przy ośrodku. To z pewnością była największa atrakcja, dla wszystkich młodych uczestników i niezła nagroda za uważne słuchanie eko-lekcji! Wiek uczestników wynosił średnio od sześciu do dwunastu lat. Oto kilka przykładowych tematów lekcji: ,,Jak zwierzęta spędzają zimę”, ,,Przyrodnicze doświadczenia do szybkiego zrobienia”. Kolega opowiadał mi tez o zajęciach o zdrowiu i pierwszej pomocy, które on przeprowadzał, mówił, ze dzieciom się bardzo podobały i chętnie brały w nich aktywny udział, co go bardzo cieszyło. Moim zdaniem, wszyscy studenci studia Toruń powinni angażować się w wolnym czasie w tego typu akcje! Sama powiedziałam koledze, że następny razem, ja także chętnie pomogę.

środa, 6 marca 2013

Szkoły językowe – hojna babcia poszukiwana!

Marek z kierunku logistyka Toruń
Zapisał się miesiąc temu na przyśpieszony kurs języka angielskiego do jednej ze szkół językowej, która mieści się w centrum Torunia, praktycznie przy samym starym rynku, przy ulicy Szerokiej. Zapłacił za to strasznie dużo pieniędzy, w sumie dzięki hojności jego babci, mógł pozwolić sobie na opłatę z góry za dwa semestry nauki – przyspieszonego kursu języka obcego w renomowanej szkole, na naprawdę wysokim poziomie (a tak swoją drogą, to zaczęłam się zastanawiać, jaką ta jego babcia musi mieć emeryturę… Niby tak kiepską z sytuacją tych wszystkich emerytów i rencistów, a tu babcia Marka tak szasta pieniędzmi, zresztą co chwilę Marek coś mi opowiada o tym, czy o tamtym, co to jego babcia mu zasponsorowała). Ale musze wam powiedzieć, że zazdroszczę mu takiej możliwości, bo w takiej szkole to na pewno się można czegoś nauczyć, czego nie można powiedzieć o większości innych prywatnych szkół językowych w naszym mieście, które często robią wszystko tylko po to by wyciągnąć pieniądze od swoich uczniów, a poziomu językowego ostatecznie nie podwyższają praktycznie w ogóle… Oj już miałam różne przygody w tym temacie… Na pierwszy roku studia Toruń zapisałam się do jednej takiej „szkoły" wyłudzaczy i wyszłam na tym jak Zabłocki na mydle… Oczywiście wszystko na początku brzmiało przepięknie – nowe technologie, nowe metody, przez jakieś relaksacje, inne poziomy skupienia, medytacje i bóg wie co tam jeszcze… Spotkanie promocyjne było naprawdę nieźle zorganizowane, brzmiało pasjonująco i naprawdę jakoś oddziaływało na umysły przybyłych (wciąż podejrzewam jakaś hipnozę!) i większość osób zapisała się do tej „cudownej szkoły". I niestety dobra organizacja skończyła się na tym spotkaniu właśnie, a od momentu wpłacenia pierwszej z dwóch rat za semestr nauki, jakoś wszystkie nadzieje i entuzjazmy prysły… Nagle okazało się, że nowe technologie i super sprzęty się popsuły, native speakerzy nie dotarli, zajęcia były wciąż przekładane, terminy zmieniane, medytacje nie działały (w zasadzie nikt nawet nie wyjawił nam tych magicznych technik) i skończyło się tak, że po sześciu miesiącach i władowania w to sporej kasy, miałam wrażenie, że znam gorzej angielski aniżeli wcześniej… Bez komentarza… Ale teraz z chęcią znalazłabym jakąś równie hojna babcię i zapisałabym się do tej samej szkoły na Szerokiej!