czwartek, 28 lutego 2013

Forumowe dyskusje – o dyskryminacji studentek


Ostatnio na uniwersyteckim forum w grupie „studia Toruń”, wszczęła się pewna interesująca dyskusja. Temat był dość trudny, a mianowicie – różne traktowanie studentek i studentów na naszym uniwersytecie.
Czy mamy do czynienia z dyskryminacją? Część młodych ludzi uczestniczących w rozmowie była bardzo pogardliwe nastawiona do tego problemu i podczas dyskusji, w pełen ignorancji sposób, starała się udowodnić, że w ogóle nie ma o czym mówić, że dyskryminacja ze względu na płeć w dzisiejszym, rozwiniętym świecie nie istnieje. Druga grupa udowadniała, że tego typu problemy są na każdym kroku, każdego dnia możemy się natknąć na nierówne traktowanie kobiet i mężczyzn i że trzeba z tym walczyć i dążyć do tego, by to wyeliminować. Trzecia – najmniej liczna grupka uważała, że tak – owszem nierówność płci ma miejsce we współczesnej rzeczywistości, jednak jest ona jak najbardziej naturalna, kobiety nie są stworzone do pewnego typu zadań, a ich główną rolą jest siedzenie w domu, troska o męża i rodzenie dzieci (jak można się domyślić, do tej grupy przynależeli tylko mężczyźni). Zaczęło się od tego, że jedna z dziewczyn z kierunku administracja Toruń, opowiedziała o przebiegu jednego ze swoich egzaminów. Egzamin był ustny, dziewczyna była w gabinecie profesora wraz z kolegą z roku, na pytania (przynajmniej według jej relacji) odpowiadała dobrze, spójnie, wykazując się dużą wiedzą. Jej kolega na jedno z pytań nie znał odpowiedzi i profesor, który ich egzaminował, odpowiedział za niego, tłumacząc mu jedno z zagadnień, których kolega się nie douczył. Po przepytywaniu, profesor wpisał oceny do indeksów, podziękował i studenci wyszli z gabinetu. Okazało się, że kolega dostał wyższą ocenę niż ta dziewczyna! Studentka postanowiła więc jeszcze raz udać się do profesora w celu wyjaśnienia tego nieporozumienia. Ze strony wykładowcy spotkała się jednak z totalną ignorancją (nawet na nią nie spojrzał) i zwięzłą informacją, że przy koledze jednak wypadła o wiele słabiej, że powinna się lepiej przygotowywać, bo jednak kobiety nie mają takiej naturalnej zdolności poprawnego wypowiadania się w pewnych kwestiach i ich miejsce jest gdzie indziej. Czyż to nie jest właśnie jawna dyskryminacja ze względna płeć? Oczywiście, że tak! Na szczęście nie spotyka się tego typu profesorów bardzo często, ale wciąż jest pewna grupa, która mimo że wśród swoich studentów ma dziesiątki wybitnych wręcz dziewczyn, nadal uważa, że studiowanie kobiet to jedynie bezmyślna fanaberia i najlepiej jeśli zostałyby w domu. Dyskusja wciąż trwa, a ja oczywiście uważam, że trzeba z tym walczyć!

poniedziałek, 25 lutego 2013

Tym razem – muzyk!


Chyba znowu się zakochałam. Już moja koleżanka z kierunku kosmetologia Toruń pęka ze śmiechu, kiedy opowiadam jej o moich kolejnych to miłostkach, ale cóż ja na to poradzić mogę, że jestem taka kochliwa!
Ok, no to wszystko od początku! Wyobraźcie sobie, że byłam tydzień temu na koncercie grupy The Rootz, chłopacy pochodzą gdzieś spod Torunia i graj całkiem fajna muzykę, koncert odbywał się w małym, kameralnym klubie w centrum, byłam tam pierwszy raz, także nawet nie zapamiętałam nazwy. Ale to zupełnie nieistotne. Co do koncertu – naprawdę bardzo udany! Co prawda nie było wcale zbyt wiele osób, Orestę to był środa, a środy nie są zbyt dobrymi dniami na koncerty, część osób przecież nawet nie wychodzi na imprezy w ciągu tygodnia, bo wiadomo – studia, praca i tak dalej, niektórzy muszą wstawać już na ósmą, czy (nie daj boże!) na siódmą, także ich obawy, że w przypadku zabalowania poprzedniej nocy mogliby zaspać, albo w ogóle nie zwlec się z łóżka – są zupełnie zrozumiałe. Ja na szczęście – zaczynam zajęcia w czwartek dopiero o jedenastej dwadzieścia, także mogłam sobie na to pozwolić. Poszłam za namową Moniki, bo okazało się, że zna ona wokalistę – Piotrka i bardzo chciała się z nim zobaczyć i w końcu posłuchać jego zespołu. Cała ekipa okazała się fenomenalna! Muzyka bardzo fajna, pozytywna, a potem długo siedziałyśmy z całym zespołem i tak waśnie poznałam Filipa… Filip gra na gitarze basowej w zespole i okazał się bardzo interesującym człowiekiem. Okazało się, że ukończył filozofię, ale jego prawdziwą pasją jest muzyka. Z błyskiem w oku zaczął opowiadać o swoich innych projektach muzycznych, okazało się, że gra jeszcze w dwóch innych zespołach, poza tym nie tylko na gitarze – gra też na perkusji, na lutni i na bongosach. Jaki multiinstrumentalista! I tym własnie mnie zauroczył – to znaczy – swoją pasją! Uwielbiam ludzi, którzy mają to „coś” w swoim życiu, „coś” co sprawia, że mają ten niesamowity błysk w oku! Fascynujące! Opowiadał mi o swojej muzyce, a ja mogłabym go słuchać godzinami! Oczywiście Monika zaraz zauważyła co się święci i kiedy byłyśmy razem w łazience, zaraz mi zaczęła przypominać, że „przecież to muzyk, a wiadomo jak to jest z muzykami – jednego dnia ta, drugiego dnia tamta”. Moim zdaniem to jakiś głupi stereotyp! Przecież wcale nie musi tak być! Widocznie dla Filipa bez wydałam się interesująca, bo jeszcze tej samej nocy, kiedy już poszliśmy do domu, napisał mi smsa i umówiliśmy się na spotkanie za kilka dni. Nie mam pojęcia jak ja się teraz skupię nad studia Toruń!


środa, 20 lutego 2013

Papierosy


Student palić musi. Przynajmniej czasami. Nie rozumiem jak można przetrwać całe studia Toruń nie zapalając ni jednego papierosa. W sumie – podziwiam. Ja bym nie potrafiła. Nie chcę powiedzieć, że znowu taki straszny ze mnie palacz. Nie palę wcale tak dużo. Ale jak mam przerwę między zajęciami – jak tu się powstrzymać. Kawa plus papieros – esencja studenckiego żywota. Z tym, że te ceny… Pamiętam jak papierosy kosztowały pięć złotych. I to takie lepsze! Pamiętam – L&M niebieskie. Viceroy kosztowały jeszcze mniej, chyba jak zaczynałam palić swoje pierwsze papierosy, to były w cenie czterech złotych i sześćdziesięciu groszy. Coś takiego. Kiedy to było? Oj, dawno temu! Chyba jeszcze przed latami liceum ogólnokształcącego. Czasy młodzieńczego buntu! Musiałam mieć trzynaście lat, może czternaście. Wtedy jeszcze można było kupić papierosy na sztuki u takiej pani, która mieszkała na parterze w jednym z bloków na naszym osiedlu. Sztuka kosztowała chyba czterdzieści groszy. Później, już w szkole średniej, można było też w Żabce kupić papierosy na sztuki. Chyba w tej samej cenie, chociaż od czasu do czasu pojawiały się „setki” o dziesięć groszy droższe. Od święta… Pamiętam, że jako ten młodociany buntownik chodziłam z moją równie zbuntowaną koleżanką, z bloku do sklepiku koło parku. Taka mała budka – sklepik wielobranżowy, który utrzymywał się chyba tylko i wyłącznie ze sprzedaży papierosów i alkoholu. Przed drzwiami zawsze stało małe stadko lokalnych pijaczków z najtańszym piwem, czasami z wiśniówką, często „tanim winem” w dłoni. Tam pani sprzedawczyni nigdy nie pytała się o dowód. Miała włosy pofarbowane na platynowy blond, jakieś piętnaście kilo nadwagi, bardzo wyrazisty makijaż i bardzo pomarszczoną twarz. Chyba malowała sobie pieprzyk w stylu Marlyn Monroe na policzku. Jak sobie teraz ją przypominam – to zaiste zjawiskowy obrazek z czasów dojrzewania. Pamiętam, że grupka pijaczków zawsze krzyczała – „Szefowa, daj no nam jeszcze jednego!” – a ona wtedy swoim skrzypliwym, szorstkim głosem wydzierała się, że „nietrzeźwym alkoholu nie sprzedajemy”. Później jednak zawsze sprzedawała. Dobre czasy skończyły się wraz ze wzmożonymi patrolami policji i głośną akcją w mediach, by nie sprzedawać nieletnim papierosów i alkoholu. Później o dostęp do papierosów było trudniej. Teraz papierosy są strasznie drogie, dlatego ekonomia Toruń i studenckie życie zmuszają mnie do kupowania tytoniu i własnoręcznej produkcji mini skrętów. To jeszcze można jakoś przeżyć.

czwartek, 14 lutego 2013

Bar wegetariański


Pamiętam, jak podczas któregoś z długich kwietniowych czy majowych weekendów, wraz z dwiema przyjaciółkami, zrobiłyśmy sobie małą przerwę od studia Toruń i pojechałyśmy na wycieczkę do Inowrocławia. Dlaczego właśnie tam, zapytacie pewnie. Powiem wam szczerze, że sama bladego pojęcia nie mam. Wraz z Beatą i Krysią stwierdziłyśmy, że tak właściwie jeszcze nigdy się nie zatrzymałyśmy w tym miasteczku, a że pierwszy pociąg na który trafiłyśmy na dworcu jechał do Inowrocławia właśnie, to bez wahania wskoczyłyśmy do wagonu i w drogę! Oczywiście nie spodziewałyśmy się żadnych rewelacji po Inowrocławiu i na zwiedzanie się nie nastawiałyśmy… Pogoda, z tego co pamiętam dopisała, wypiłyśmy sobie po studenckim piwku, zjadłyśmy czekoladę w parku i cieszyłyśmy się naszą spontanicznością… Po południu zrobiłyśmy się nieco głodne i zaczęłyśmy poszukiwania jakiejś „jadłodajni”. A z racji tego, że Beata jest wegetarianką, warunkiem koniecznym było znalezienia jakiegoś pro-wege, przyjaznego zwierzakom miejsca. Po dwudziestominutowych, bezowocnych poszukiwaniach, zaczepiłyśmy dwóch młodych chłopaków, którzy szli z plecakami i pewnie wracali właśnie ze szkoły.
- Hej, wiecie może, czy znajdziemy gdzieś tu jakiś smaczny, niedrogi, wegetariański bar? Padamy z głodu i przydałby się nam jakiś obiad…
- Smaczny… Niedrogi… - powtarzał jeden z nich, z zakłopotaniem tarmosząc swoją bujną czuprynę za lewym uchem.
- Wegetariański… Znaczy się nie kebab, ta… - mamrotał drugi, spoglądając ku jakiemuś odległemu punktowi, może na końcu ulicy, może w bliżej niezlokalizowanej przestrzeni.
Ich głębokie zastanawianie się, trwało może z pół minuty. My obskoczyłyśmy ich wokoło, jakbyśmy się bały, że ci młodzi informatorzy zaraz nam dadzą nogę i już nigdy nie dowiemy się, gdzie można coś zjeść i padniemy z głodu. A umierać w Inowrocławiu nie zamierzałyśmy.
- Dziewczyny, wiecie co, to najbliższy będzie jakoś pewnie w Warszawie albo w Berlinie. – w końcu poznałyśmy odpowiedź.
Naprawdę nie wiem cośmy sobie w ogóle myślały. Wegetariański bar. Naiwność w stopniu zaawansowanym. Myślę, że takie stadium naiwności, należałoby już leczyć u psychiatry, a przynajmniej u psychologa. Najbardziej mina zrzedła Beatce. Z naburmuszoną miną powiedziała, że to totalny brak samoświadomości w społeczeństwie i zero szacunku dla zwierząt. A ja pomyślałam, że może gdyby kwestią zwierząt zainteresowało się bezpieczeństwo wewnętrzne Toruń, to cała sprawa wyglądałaby nieco inaczej.

piątek, 8 lutego 2013

Świat pieniądza


Eh, studia Toruń – ostatnio tylko żalimy się na mizerne stypendia, wzrastające ceny w Biedronkach i mizerne możliwości na rynku pracy. Myślałam o tym, jak to jest być bogatym… Co bogaci sądzą o sobie? Może są święcie przekonani, że wyróżnia ich inteligencja, poczucie humoru, świetny dowcip, erudycja, najlepszy gust i tak dalej… Generalnie, że są najwspanialsi ze względu na wszystko inne poza stanem konta i zawartością portfela. Pieniądze często – jak twierdzą – „ich nie interesują”. Skąd takie stwierdzenie, skoro raczej odnosi się wrażenie, że kasa to całe ich życie? Mam tu na myśli oczywiście przede wszystkim wszystkich współczesnych „biznesmenów”, którzy różnymi drogami dotarli do ogromnych pieniędzy i w pewnym momencie ich życie przeradza się w jedną wielka grę o jeszcze większe pieniądze… Ciągle się boją i ciągle grają na giełdach. Nic innego tak naprawdę nie ma dla nich znaczenia. Dla mnie absurdalne brzmią zdania typu: „Ten Kowalski kupił sobie drugi dom za cztery miliony, w ogóle nie myśli – jeszcze pół miliona i w końcu mieszkałby jak człowiek”. A ja się zastanawiam, skąd wziąć dychę na zakupy w Tesco… Ale podobno ci bogaci, wcale tak fajnie nie mają – wpadają w jakiś wir robienia pieniędzy, nigdy nie są szczęśliwi i zaspokojeni, nic im nie sprawia radości, tylko wciąż znerwicowani obserwują ilość zer n swoich kontach. Ludzie się nie liczą, ewentualnie tylko „przedstawiciele własnej kasty”, równie bogaci i tkwiący w tej wirówce. A tych jest więcej i więcej. Nawet w kryzysie (w ubiegłym roku do klubu milionerów przyłączyło się 175 tysięcy nowych członków!) i nawet w Polsce (u nas ponad półtorej tysiąca bogaczy więcej!).
Łodzie, samoloty, baseny, korty tenisowe, pola golfowe, domy na wyspach tropikalnych, żona modelka w futrze z norek – to wszystko tak, ale tak naprawdę tylko na pokaz przed innymi członkami klubu… Bo tak naprawdę ani żona, ani domy – znaczenia nie mają. Liczą się tylko pieniądze. Dlatego zrobią wszystko, by zminimalizować liczbę prawowitych potomków i tym samym zmaksymalizować ich znaczenie. Nie chcąc dopuścić do podziałów majątku – niechętnie mają więcej niż jedno dziecko.
Ja oczywiście nie znam żadnego „takiego” osobiście, chociaż słyszałam, ze Paulina, jak miała praktyki w jednym z najdroższych gabinetów dietetyka Toruń, to jeden taki „obrzydliwie bogaty” zgłaszał się tam w celu kontroli wagi. No tak – grube ryby trochę ważą…