czwartek, 14 lutego 2013

Bar wegetariański


Pamiętam, jak podczas któregoś z długich kwietniowych czy majowych weekendów, wraz z dwiema przyjaciółkami, zrobiłyśmy sobie małą przerwę od studia Toruń i pojechałyśmy na wycieczkę do Inowrocławia. Dlaczego właśnie tam, zapytacie pewnie. Powiem wam szczerze, że sama bladego pojęcia nie mam. Wraz z Beatą i Krysią stwierdziłyśmy, że tak właściwie jeszcze nigdy się nie zatrzymałyśmy w tym miasteczku, a że pierwszy pociąg na który trafiłyśmy na dworcu jechał do Inowrocławia właśnie, to bez wahania wskoczyłyśmy do wagonu i w drogę! Oczywiście nie spodziewałyśmy się żadnych rewelacji po Inowrocławiu i na zwiedzanie się nie nastawiałyśmy… Pogoda, z tego co pamiętam dopisała, wypiłyśmy sobie po studenckim piwku, zjadłyśmy czekoladę w parku i cieszyłyśmy się naszą spontanicznością… Po południu zrobiłyśmy się nieco głodne i zaczęłyśmy poszukiwania jakiejś „jadłodajni”. A z racji tego, że Beata jest wegetarianką, warunkiem koniecznym było znalezienia jakiegoś pro-wege, przyjaznego zwierzakom miejsca. Po dwudziestominutowych, bezowocnych poszukiwaniach, zaczepiłyśmy dwóch młodych chłopaków, którzy szli z plecakami i pewnie wracali właśnie ze szkoły.
- Hej, wiecie może, czy znajdziemy gdzieś tu jakiś smaczny, niedrogi, wegetariański bar? Padamy z głodu i przydałby się nam jakiś obiad…
- Smaczny… Niedrogi… - powtarzał jeden z nich, z zakłopotaniem tarmosząc swoją bujną czuprynę za lewym uchem.
- Wegetariański… Znaczy się nie kebab, ta… - mamrotał drugi, spoglądając ku jakiemuś odległemu punktowi, może na końcu ulicy, może w bliżej niezlokalizowanej przestrzeni.
Ich głębokie zastanawianie się, trwało może z pół minuty. My obskoczyłyśmy ich wokoło, jakbyśmy się bały, że ci młodzi informatorzy zaraz nam dadzą nogę i już nigdy nie dowiemy się, gdzie można coś zjeść i padniemy z głodu. A umierać w Inowrocławiu nie zamierzałyśmy.
- Dziewczyny, wiecie co, to najbliższy będzie jakoś pewnie w Warszawie albo w Berlinie. – w końcu poznałyśmy odpowiedź.
Naprawdę nie wiem cośmy sobie w ogóle myślały. Wegetariański bar. Naiwność w stopniu zaawansowanym. Myślę, że takie stadium naiwności, należałoby już leczyć u psychiatry, a przynajmniej u psychologa. Najbardziej mina zrzedła Beatce. Z naburmuszoną miną powiedziała, że to totalny brak samoświadomości w społeczeństwie i zero szacunku dla zwierząt. A ja pomyślałam, że może gdyby kwestią zwierząt zainteresowało się bezpieczeństwo wewnętrzne Toruń, to cała sprawa wyglądałaby nieco inaczej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz