piątek, 27 września 2013

Toruńskich ciekawostek kilka…



Wszyscy studenci studia Toruń, nawet ci, którzy dopiero co przyjechali do naszego miasta, chyba wiedzą dobrze gdzie i cóż to Bulwar Filadelfijski. Ale nie wiem, czy wiecie, że Bulwar został właśnie tak nazwany z racji współpracy z Filadelfią właśnie! W tym dalekim mieście, w Filadelfii właśnie natomiast mieści się plac, który nazwano Toruńskim Trójkątem! No to jak już idę tam od ciekawostki, to może jeszcze kilka? Pierniki. Właśnie – sekret ich wypieku jest związany z ponad siedmiusetletnimi przepisami i recepturami, ale też z wyjątkowym miodem! Miód ten zbiera się tylko i wyłącznie nad rzeką Wisłą w okolicach Torunia. Właśnie dzięki temu mają swój wyjątkowy i niepowtarzalny smak! A jakie pierniki są najpopularniejsze? Nie brakuje takich „udziwnionych”, ale mimo wszystko największym uznaniem wciąż cieszy się najbardziej klasyczna i prosta „ Katarzynka”. Kształt tego piernika podobno jest symbolem sześciu połączonych ze sobą medali. I kolejna ciekawostka – znany astronomiczny zegar, który pochodzi z piętnastego wieku i zbudował go niejaki Hans Düringera, mierzy ponad trzynaście metrów wysokości i pokazuje nie tylko godzinę, ale także dzień, tydzień, daty ruchomych świąt, a także fazy księżyca. Podobno mistrz tworzył tę niesamowita machinę zegarową przez sześć lat! Zgodnie z toruńską legendą władze miasta były pod tak ogromnym wrażeniem tego zegara, że z ich polecenia twórca miał zostać oślepiony! Dlaczego? Oczywiście nie z innego powodu aniżeli z takowego, że nie chcieli oni, by kiedykolwiek w innym miejscu stworzył coś równie wspaniałego – zegar miał być unikatowy, a przecież nikt inny z pewnością nie byłby w stanie zbudować czegoś równie zachwycającego. Taki los mistrza… Ale Düringer okazał się złośliwy, bo w zemście zepsuł zegar! A przecież nikt inny nie potrafił go naprawić.. No i tak to zgodnie z legenda potoczyła się ta zegarowa historia… Co prawda moja dentystka stomatologia Toruń uważa, że to nieprawdziwa historia, ale ja tam wierzę w legendy…

niedziela, 22 września 2013

Urok starego miasta



Miasto, jak to miasto. Stary rynek, lub jakaś stara ulica w centrum gdzie toczy się życie. A reszta w dużo gorszym stanie jeżeli chodzi o budynki, a raczej ich fasadę, ulice i chodniki. Studia Toruń zmusiły mnie do życie w tym mieście trzy lata. No i żyło mi się tak całkiem fajnie. Naprawdę stare miasto toruńskie ma w sobie pewnego rodzaju magię i urok. Zdecydowanie jest to urokliwe miejsce. Bardzo lubię jeść posiłki , gdy są już rozstawione ogródki letnie przy restauracjach. Jednym z takich miejsc jest restauracja Tartufo. Chodzę tam po długim spacerze przez stare miasto, gdy mnie najdzie ochota na włoską kuchnię. Słyszałam, że codziennie od godziny dwunastej działają na zasadzie bufetu typu “all you can eat” to znaczy, że płacisz raz i jesz ile chcesz. Za jedyne siedemnaście dziewięćdziesiąt dziewięć złotych, czyli prawie osiemnaście złotych, można do woli delektować się rozmaitymi pizzami, daniami mięsnymi i wegetariańskimi, sałatkami i moją ulubioną, pyszną zupą z pomidorów i bazylii podawaną z pieczywem własnej produkcji. Ponadto każdy otrzymuje danie dnia; w tym tygodniu jest to na przykład najczęściej włoska pasta lub bruschetta do wyboru. W ich menu z napojami znajdą się włoskie wino, piwo i napoje bezalkoholowe. Ja zazwyczaj do tego co wcześniej opisałam zamawiam włoskie wino półwytrawne Po posiłku kelnerki zawsze polecają pyszne desery i włoską kawę. Aczkolwiek ja już nigdy nie mam miejsca na te smakołyki. I jak tak sobie siedzę w ogródku restauracyjnym i popijam winko po obfitym obiedzie, to nie chciałabym mieć żadnego innego widoku na świecie, niż widok na stare miasto w Toruniu. Czasami zabiera ze sobą moją koleżankę która urywa się z zajęć na fizyka Toruń i tak sobie razem siedzimy i podziwiamy stare miasto, przy kieliszku wina.

piątek, 13 września 2013

Najlepsze miasto!



Myślę, że nasze miasto jest wręcz idealnym miastem do studiowania. Tak jest – jak już studiować, miła młodzieży, to tylko studia Toruń! Samy pomyślcie – gdzież by indziej? Warszawa? Oczywiście, że nie! Wielki moloch, wielkie tłumy wszędzie, gdzie tylko się da, wszystko daleko, korki, hałas, zanieczyszczenia, drogo w sklepach, drogie piwo, drogi wynajem mieszkania, drogie akademiki… Generalnie – same minusy, nawet nie ma co się pakować w coś takiego. Także stolica odpada! Co innego? Kraków? Ok – już lepiej, bo jest klimat, piękna historia, piękne miasto, i Uniwersytet Jagielloński, z renomą, z tradycjami. Ale… Drogo! I to koszmarnie drogo, często nawet jeszcze drożej niż w Warszawie! Kogo na to stać!? No i jeszcze jacyś pijani Anglicy wciąż panoszący się po Starym Rynku… Nie, nie, nie – Kraków tez odpada! Co zostaje? Wrocław? Poznań? Eee tam – jedno i to samo! Bez przerwy konkurują ze sobą, zbyt małe na metropolie, zbyt duże na przyjemne miasteczka – ogólnie – takie ni w kijki ni w drewka… Niby już taniej, ale nie do końca, niby trochę bliżej, a wszędzie korki… Nie! Bez sensu, to nie to! Co jeszcze? Szczecin? No nie wiem…. Byłam raz w Szczecinie, ale… Nie, nie – to nie miasto dla studentów! Trochę aspirują do miasta akademickiego, ale długa, oj długa jeszcze droga przed nimi! Trójmiasto? No tak – przyznam się, ze lubię, ale mieszkać i studiować, a później w nim pracować, to z całą pewnością bym nie mogła, nie ma szans. Dlaczego? Bo… Wieje! A mi to przeszkadza. Może jeśli ktoś jest urodzonym wilkiem morskim, to to lubi i ma te sztormy we krwi, ale na pewno ja ich nie mam. No to co nam zostało? Oczywiście – nasz Toruń! I co tutaj? Same plusy – nie za duże miasto, wszędzie blisko, łatwe dojazdy, niedrogie mieszkania, taniutkie akademiki, piwo w przystępnych cenach, setki pubów, życie nocne, renomowany Uniwersytet Mikołaja Kopernika, otwarci ludzie, dobry klimat… Miasto – ideał! Mój znajomy z informatyka Toruń, który przeniósł się do nas z Warszawy, potwierdza!

środa, 28 sierpnia 2013

Piernikowe miasto



Któż nie lubi pierników! Studenci studia Toruń co prawda powinni się nie liczyć, bo wiadomo, ze studentowi smakuje wszystko co „może do gęby włożyć”, no ale, jak sądzę, nawet najbardziej wybrednym „słodyczowym” smakoszom pierniki nasze toruńskie smakować będą z pewnością.
Przecież nie z byle powodu można już w prawie każdym większym mieście w Polsce zobaczyć sklepy z szyldem „Toruńskie Pierniki”, a i kto wie – może niebawem także będzie można je kupić w dużych miastach w całej Europie (tak w ogóle to nie wiem, czy już przypadkiem nie ma takiego sklepu, trzeba by to sprawdzić). Toruńskie pierniki są już wszędzie, nie tylko w naszym mieście, waśnie dlatego, że są takie pyszne i wszędzie chce się je jeść!
Jednak oczywiście sposób wypiekania naszych pierniczków wciąż jest sekretem! Nikt nie zna tajemniczego przepisu, chociaż jakich składników należy użyć, to powszechnie wiadomo. Sęk w tym, ze cała magii tkwi w proporcjach – także kto ich nie zna – temu z pewnością nie uda się wypiec tak idealnych pierników! I wyobraźcie sobie, ze przez setki lat, że przez całe wieki, wielu się trudziło, by ten sekret poznać i odkryć te idealne proporcje do sporządzenia piernikowego ciasta, ale jeszcze nikomu się to nie udało! Co prawda mój znajomy z kierunku
administracja Toruń (taki typowy urodzony bajkopisarz) uważa, że jego babci udało się odkryć te proporcje, ale teraz ona uważa, że to jej tajemnica i pilnie jej strzeże i nikomu nie powie… Tak, tak – oczywiście! Wszyscy przecież doskonale wiedzą, ze odkrycie tego przepisu jest niemożliwe.
Ja się tym jednak nie przejmuje – ani mi się śni, by się męczyć w kuchni z wypiekami – wolę się udać na Stary Rynek i kupić pół kilo najlepszych na świecie toruńskich pierników!

piątek, 9 sierpnia 2013

Poznańska wycieczka



Trudo się dziwić, że w Toruniu mamy coraz mniej turystów, skoro tak trudno tu dojechać… Sama się o tym przekonałam, wracając z odwiedzin w Poznaniu u mojej koleżanki, jeszcze z czasów studia Toruń. Jak zwykle Polskie Koleje Państwowe zdołały na sam koniec idealnie popsuć moją wycieczkę i przyprawić mnie o najprawdziwszą irytację.
Był piątek, godzina dziewiętnasta czterdzieści osiem – ostatni pociąg do Torunia. Na szczęście cena dość przyzwoita, bo ze zniżką zapłaciłam piętnaście złotych z groszami, czyli naprawdę nie tak źle. No i zdążyłam na dworzec, wsiadłam do pociągu (był podstawiany w Poznaniu) i siedzę zadowolona i czekam na odjazd… Z chwilowym opóźnieniem (dopuszczalnym) pociąg powoli zaczął Rudzic, ale nie dokulał się nawet porządnie za Most Dworcowy w Poznaniu i… Stanął! Wszyscy pasażerowie (wraz ze mną) byli zdezorientowani. Mało tego – po dziesięciu czy piętnastu minutach stania w tym dziwacznym miejscu, pociąg ruszył, ale… Na wstecznym! Czyli cofnęliśmy się na dworzec. „No pięknie” – pomyślałam i skuliłam się na siedzeniu. Po jakimś kwadransie wsłuchiwania się w wielogłos niezadowolenia współpasażerów i wyrażaniu swojej dezaprobaty ta całą sytuacją, przyszła pani konduktorka i oznajmiła, że czekamy na jakiś opóźniony pociąg i taka była decyzja „odgórna” i nie wiadomo jeszcze ile tu postoimy. No i – jak można było zresztą przypuszczać – rozpętała się burza… I tak tez staliśmy tam kolejne czterdzieści minut!
Zanim na horyzoncie wyłoniło się utęsknione budownictwo Toruń minęło zatem wiele czasu. Jeżeli wiele pociągów miewa takie problemy, to ja się wcale nie dziwię, że ludziom się odechciewa wycieczek! Niech Koleje Państwowe zaczną lepiej funkcjonować, a wtedy turystyka w naszym mieście (i w ogóle – w kraju) z pewnością także ruszy!

czwartek, 25 lipca 2013

Piękny Toruń!



Zwiedzanie rozpoczynamy od wizyty w Muzeum Mikołaja Kopernika. Kilkunasto minutowa projekcja „Światło i dźwięk” przy makiecie Torunia z 1500 roku pozwala poznać historię grodu, który prawa miejskie posiada z trzynastego wieku, a dokładniej 1233 roku, co wiedzą chyba wszyscy nawet studenci studia Toruń. To krzyżackie miasto bogaciło się przede wszystkim na handlu z innymi grodami i krainami. Port wiślany każdego dnia przyjmował wiele statków morskich. Kupcy przeprowadzali najróżniejsze operacje handlowe, które przynosiły (i teraz uwaga – to nie żart!) czasem aż ponad siedemset procent zysku! Nieźle, prawda? Powstały wówczas mury obronne z basztami, wzniesione przez mieszczan osobno dla Starego i Nowego Miasta, najlepiej zachowane od strony Wisły. Ponieważ miasto żyło z rzeki, ulice prowadzące od rynku do niej są szersze niż pozostałe. Do projekcji oglądamy dom, w którym urodził się nasz słynny Mikołaj Kopernik – typową kamienice mieszczańską z ekspozycją biograficzno-historyczną.
Aby porównać makietę z rzeczywistością, musimy udać się na rynek i wspiąć po stromych schodach (mają aż czterdzieści metrów!) na szczyt wieży ratuszowej. Stąd będziemy podziwiać panoramę całego miasta, sta roztacza się przepiękny widok na cały, piękny Toruń. Ratusz powstawał od połowy trzynastego wieku i należy do wybitnych osiągnięć europejskiej architektury mieszczańskiej. Czteroskrzydłowy budynek mieścił niegdyś takie ważne instytucje jak sąd, wagę, sukiennice, kramy w piwnicach, piwiarnię i winiarnię (mój kolega z filologia angielska Toruń śmiał się, że ta winiarnia i piwiarnia to najważniejsze punkty w mieście). Pierwszym piętrze w pomieszczeniach reprezentacyjnych mieszkali Polscy Królowie (to tu właśnie w 1501 roku zmarł król Jan Olbracht). Obecnie znajdziemy tu ciekawe ekspozycje muzealne, także z pewnością warto zwiedzić wnętrze ratusza (w drodze na wierzę!).

wtorek, 16 lipca 2013

Toruńskie wakacje


Na szczęście miejska logistyka Toruń całkiem nieźle funkcjonuje i nasze miasto przygotowało całkiem fajną ofertę na wakacje, także ci, który zostają w Toruniu na wakacje, z całą pewnością nie będą się nudzić!
Lipiec ruszył pełna parą, przed nami dwa miesiące wakacji, urlopy i wolne (i słoneczne – oby) dni. Co robić, jeżeli nie ma się możliwości, by wyruszyć na wakacje, gdzieś z daleka od miasta? Odpowiedź jest prosta – cieszyć się z wakacji w mieście. Dzieciaki nie powinny się nudzić – wiele ośrodków kultury i domów kultury proponuje dla najmłodszych bardzo ciekawe półkolonie, warsztaty i inne ciekawe wydarzenia. Można się świetnie bawić i wiele nauczyć. Rodzice powinni więc przejrzeć wszystkie oferty i porozmawiać z dzieckiem, co byłoby najbardziej interesujące. Nie ma chyba nic gorszego od nudzącego się dziecka w wakacje. W Toruniu jest naprawdę wiele możliwości na spędzenie wolnego czasu – nie zmarnujmy tego! A dzieci nie dość, że będą zadowolone i nie będą nam marudzić, że im nudno, to w dodatku się czegoś nauczą! Można je zapisać na warsztaty plastyczne, ogrodnicze, teatralne, muzyczne, rekreacji sportowej – jest w czym wybierać i dla każdego znajdzie się coś interesującego. Starsze dzieci, a na myśli mam młodzież licealną i studentów studia Toruń, także ma wiele możliwości. Dla nich również wiele placówek przygotowało interesujące warsztaty, a poza tym wiele dzieje się wieczorami „na mieście” – liczne koncerty, wystawy, występy artystyczne, festiwale – nie idzie się nudzić! A i zawsze przecież można posiedzieć gdzieś na piwku nad Wisłą ze znajomymi i się porządnie zrelaksować po ciężkim roku szkolnym, stresujących egzaminach maturalnej, czy wyczerpującej sesji kończącej rok akademicki. Zresztą – studenci z pewnością nigdy się nie nudzą i zawsze znajdą sobie coś ciekawego „do roboty”!

sobota, 6 lipca 2013

Z kim wybrać się na wakacje (według znaku zodiaku)


Torunianie i wszyscy studenci studia Toruń! Wybieracie się na wakacje czy na urlop? Toruń się uspokoił i zaczął żyć spokojnym, wakacyjnym trybem. Wielu z nas wybiera się w góry lub nad morze, by trochę odpocząć od miasta. I dlatego dzisiaj trochę horoskopu. Kto będzie dla nas najlepszym towarzyszem podróży?
Baran
Baran zawsze musi być najlepszy we wszystkim, więc podróżuje po to, by pokazać wszystkim, kto jest najszybszym kierowcą. Dumny właściciel sportowego Mercedesa, który pędzi jak oszalały. Jeżeli nie boisz się tak pędzić – jedź z nim! Idealny towarzysz podróży: lew. Oboje kochają szybkie samochody.
Byk
Byk nie lubi się spieszyć, a to może czasem prowadzić do irytacji jego towarzyszy. Idealny towarzysz podróży: rak.
Bliźnięta
Bliźniak jest zapakowany w pięć minut i rusza w drogę. Regularnie zapomniana o czymś. Nigdy nie powierzaj mu kluczy, paszportu czy biletów. Idealny towarzysz podróży: wodnik. Poszukiwacze
Rak
Rak jedzie nad morze i w każde inne miejsce by odkrywać piękne krajobrazy. Nigdy nie jedzie autostradami. Idealny towarzysz podróży: byk. Też lubi częste postoje.
w pobliskiej restauracji.
Lew
Gdy wyrusza na podróż, przygotowania rozpoczyna tydzień wcześniej i idzie kupić najnowsze ubrania, biżuterię i buty. Musi być idealny wszędzie. Idealny towarzysz podróży: ryby. Oboje chcą cieszyć wywołując zazdrość innych kierowców.
Panna
Pakowanie - leki i wszystko z apteki. Nie musisz się martwić o swoje zdrowie – apteczka panny zajmie pół samochodu. Idealny towarzysz podróży: koziorożec. Też bardzo ostrożny.
Waga
Wozi ze sobą wielkie walizki pełne ubrań. Jest niezdecydowany, zawsze nosi co najmniej trzy stroje każdego dnia. Idealny towarzysz podróży: lew.
Skorpion
Na drogę bierze tylko najbardziej podstawowe rzeczy i oczekuje, że wszystko inne pożyczy. Idealny towarzysz podróży: brak. Trudny przypadek.
Strzelec
Strzelec uwielbia podróżować i to w dużej grupie. Idealny towarzysz podróży: Wodnik.
Kasia z turystyka i rekreacja Toruń jak się tego dowiedziała, to stwierdziła, że nigdzie ze mną nie jedzie. A wy? Z kim jedziecie?

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Piernikowe miasto

Któż nie lubi pierników! Studenci studia Toruń co prawda powinni się nie liczyć, bo wiadomo, ze studentowi smakuje wszystko co „może do gęby włożyć”, no ale, jak sądzę, nawet najbardziej wybrednym „słodyczowym” smakoszom pierniki nasze toruńskie smakować będą z pewnością.
Przecież nie z byle powodu można już w prawie każdym większym mieście w Polsce zobaczyć sklepy z szyldem „Toruńskie Pierniki”, a i kto wie – może niebawem także będzie można je kupić w dużych miastach w całej Europie (tak w ogóle to nie wiem, czy już przypadkiem nie ma takiego sklepu, trzeba by to sprawdzić). Toruńskie pierniki są już wszędzie, nie tylko w naszym mieście, waśnie dlatego, że są takie pyszne i wszędzie chce się je jeść!
Jednak oczywiście sposób wypiekania naszych pierniczków wciąż jest sekretem! Nikt nie zna tajemniczego przepisu, chociaż jakich składników należy użyć, to powszechnie wiadomo. Sęk w tym, ze cała magii tkwi w proporcjach – także kto ich nie zna – temu z pewnością nie uda się wypiec tak idealnych pierników! I wyobraźcie sobie, ze przez setki lat, że przez całe wieki, wielu się trudziło, by ten sekret poznać i odkryć te idealne proporcje do sporządzenia piernikowego ciasta, ale jeszcze nikomu się to nie udało! Co prawda mój znajomy z kierunku
administracja Toruń (taki typowy urodzony bajkopisarz) uważa, że jego babci udało się odkryć te proporcje, ale teraz ona uważa, że to jej tajemnica i pilnie jej strzeże i nikomu nie powie… Tak, tak – oczywiście! Wszyscy przecież doskonale wiedzą, ze odkrycie tego przepisu jest niemożliwe.
Ja się tym jednak nie przejmuje – ani mi się śni, by się męczyć w kuchni z wypiekami – wolę się udać na Stary Rynek i kupić pół kilo najlepszych na świecie toruńskich pierników!

piątek, 14 czerwca 2013

Toruń pod wodą



I koniec zimy. Nie wiem czy chwilowy, czy nie, ale chyba powoli nawet zaczyna mnie to irytować. Kiedy wracałam po Sylwestrze do miasta, jechałam pociąg i przejeżdżałam przez most na Wiśle, na prawo Toruń wydawał mi się jedną wielką kałużą… albo jak ‘zmokła kura”. Wiecie, że nie znoszę zimy, ale czegoś takiego to także nie lubię! Nawet jeszcze bardziej! Zresztą buty mi przemakają i notorycznie wracam do domu z mokrymi skarpetkami, a to, jak wiadomo, ani nie jest przyjemne, ani dla zdrowia nie dobre. I tylko siostra się ze mnie śmieje, że wywieszam te wszystkie skarpetki na kaloryferze. Do tego nie raz, nie dwa zawiśnie tam cała moja garderoba, jak się rozpada najmocniej akurat kiedy to ja wracam do domu. Pech to pech. Generalnie staram się nie zapominać, by zabierać ze sobą parasol, ale z racji tego, że cierpię na permanentną sklerozę, to jednak zdarza mi się…
Ale najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie ma słońca. Już nawet można jakoś przeżyć, tak od czasu do czasu, te przemoczone do suchej nitki skarpetki, ale brak słońca?... To dopiero straszne! Wiecie, że potwierdzone przez badania naukowe jest to, że promienie słoneczne powodują wydzielanie endorfiny, czyli hormonu szczęścia – czyli, kiedy mamy dostatecznie dużo słońca czujemy się o wiele szczęśliwsi, aniżeli wtedy, kiedy ciągle nasze słoneczko chowa się za chmurami. Ja powiem więcej – kiedy są chmury, to ja wpadam w depresję. Wszystko wygląda tak smutno – nawet Mikołaj Kopernik na naszym pięknym rynku taki smutny i jakiś przybity, ulica Szeroka tez jakby płakała, Wisła zdaje się być brudniejsza niż zwykle, a kamieniczki mniej okazałe. Ludzie chodzą jacyś wytrąceni z równowagi i widać, że każdy myśli tylko o tym, by w końcu dotrzeć do domu. Może inni tez są źli, bo im przemakają buty?
Wszystko przez ten niedostatek słońca. Ostatnio tylko pada, a niebo wciąż zasnute jest grubą warstwą chmur –nie pamiętam kiedy ostatnio widziałam słońce! W dodatku nawet te szarobure dni są strasznie krótkie i nie ma światła…Szybko robi się ciemno, za dnia też nie jest słonecznie –skąd tu czerpać energię? Z jarzeniówki? Z lampki na biurku? Nie wiem, doprawdy nie wiem i nie mam pomysłu. Jakby można było gdzieś kupić, to z chęcią nabyłabym jakieś małe słoneczko, które powiesiłabym sobie w moim pokoju.
Mogłabym je włączać, kiedy tylko zechcę i na pewno wszystko stałoby się łatwiejsze i lepsze - studia Toruń, praca, ludzie… Bo kiedy ma się słońce, to wszystko jest bardziej pozytywne.

środa, 5 czerwca 2013

O zimowych spacerach nad Wisłą…



Co myślicie o zimowym spacerowaniu? Nie jest taka zła ta nasza zima w tym roku, przyznać musicie, trochę tylko tego śniegu nam przyniosła, a i mrozy nie są jakieś straszne – generalnie do przeżycie, chociaż dobrze sami wiecie, że ja zimy nie lubię.
Poszłam z Piotrkiem na spacer z jego dwoma psami wzdłuż Wisły. Na początku nie chciałam słyszeć o żadnych spacerach – przecież to grozi odmrożeniami ciężkim zapaleniem płuc, a przecież teraz zbliża się ciężki czas na studia Toruń i trzeba być zdrowym! Piotrek jednak długo nalegał i gwarantował, że chora nie będę(pod warunkiem oczywiście, że nie zapomnę czapki), nic mi nie odmarznie (pod warunkiem oczywiście, że nie zapomnę rękawiczek) i z całą pewnością trochę ruchu na świeżym powietrzu mi się przyda i będę w lepszym humorze pełna energii. Nie chciało mi się wierzyć, że zimowy spacer może mieć aż z tyle plusów, ale w końcu się zgodziłam i o trzynastej w sobotę spotkaliśmy się koło krzywej wierzy. Trochę wiało nad samą Wisłą, zresztą trudno się dziwić, bo tam zawsze wieje, ale porządna czapa-pilotka rzeczywiście dobrze spełniała swoją rolę. Psy Piotrka były niewiarygodnie szczęśliwe, że mogą sobie pohasać po śniegu, a ja, rozejrzawszy się dokoła, stwierdziłam, że dawno nie widziałam tak pięknej zimy! Widzieliście jak cudownie wyglądają zaśnieżone błonia nadwiślańskie?! Jeżeli, tak jak boicie się zimowych spacerów, to musicie się przełamać – widok jest niesamowity! Strasznie tylko żałowałam, że nie wzięłam mojego aparatu fotograficznego! Można na by zrobić przecudowną sesję fotograficzną! Piotrek śmiał się z mojego entuzjazmu i w kółko powtarzał „a nie mówiłem”. Faktycznie, miałam wcześniej wizję, będzie potrzeba wzywania pomocy, jakieś /ratownictwo medyczne Toruń do moich odmrożonych palców… A tymczasem – nic z tych rzeczy! I rzeczywiście, po tym spacerze, czułam się sto razy bardziej pełna energii i jednocześnie zainspirowana pięknej zimowego Torunia!

środa, 29 maja 2013

Koniec Świata w piątek



No to tak, dwudziestego pierwszego grudnia, na pewno słyszeliście, ma być koniec świata. Pewnie studia Toruń martwi to, że tak akurat przed świętami, bo nawet nie zdążą się najeść i napchać ulubionym babcinym bigosem z kiełbaską i pierogami z kapusta i grzybami… Wiem – to smutne na swój sposób, ale cóż – koniec świata to koniec świata i chyba nie mamy takiej władzy sprawczej, by móc go przesunąć… Cóż – zażalenie jedynie możemy słać do majów, którzy tak sobie wyznaczyli w swoim kalendarzu i chyba nie wzięli pod uwagę, że może za te tysiące lat, gdzieś tam w Polsce, wszyscy studenci będą czekali Świąt Bożego Narodzenia, by w końcu się wyspać, najeść i odpocząć. Albo po prostu pomylili się o kilka dni i stąd to zamieszanie.
Ale jakby nie patrzeć – dwudziestego pierwszego grudnia ma się wypełnić proroctwo Oriona, które głosi, że tego dnia rozpocznie się ciąg ogromnych światowych kataklizmów, które doprowadzą ludzkość do wielkiego spustoszenia. Wszystko jak najbardziej na poważnie nie ma żartów, bowiem Majowie swoją koncepcję oparli na obliczeniach starożytnych-= a przecież wiadomo, że ci byli nieomylni! Poza tym słyszałam, że nawet współcześni naukowcy, jak dajmy na to - niejaki Patryk Geryl, uważają, że istnieje wiele dowodów na to, że nastąpi wielka katastrofa i zagłada ludzkości. Także, my tu sobie żartujemy, a sprawa wygląda poważnie. Trudno – jakoś znieśmy myśl o nie zjedzonych pierogach i lepiej zastanówmy się jak spędzimy tej ostatni wieczór – dwudziestego pierwszego grudnia, w piątek. Proponuję wszystkim, którzy mają tę niebywałą przyjemność wyczekiwać końca świata w naszym pięknym Toruniu, by o godzinie ósmej wieczorem udali się do Końca Świata (oh, cóż za zbieżność nazwy!), na ulicę Podmurną numer 4-6 (naprzeciw Domu Muz) na świetne koncerty na żywo. Ja i Karolinka z pedagogika Toruń będziemy na pewno, ale licze na to, że przyjdzie mi wyczekiwać katastrofy w większym gronie. Kto zagra? Będą: McCrew (Han Solo Premium Support), Opary (Ponowny Debiut Muzyczny), a także Gribojedow (Eklektycznie). Z racji tego, że już w sobotę pieniądze nie będą nam do niczego potrzebne, boświata już nie będzie, to wstęp na koncerty jest zupełnie bezpłatny. Przemyślcie poważnie tę propozycję, przecież koniec świata to niepowtarzalny moment i zdarza się stosunkowo rzadko (raz w historii ludzkości?) także warto go spędzić w odpowiednim miejscu. „Nigdzie nie przeżyjesz lepiej Końca Świata!" – promują imprezę organizatorzy.

piątek, 17 maja 2013

Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy w Toruniu



Jak wszyscy dobrze wiedzą w styczniu czeka nas kolejna edycji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w całym kraju. To już edycja! Pamiętam, że jeszcze na długo przed tym, jak zaczęłam studia Toruń, to co roku zbierałam do puszki dla Orkiestry! Generalnie, bardzo fajnie, że znalazł się w naszym kraju taki pozytywny człowiek jak Jurek Owsiak i rozkręcił tak ogromna akcję na cały kraj w szczytnym celu! Niesamowite ile żyć dzięki niemu i orkiestrze udało się już ocalić! Uwierzycie, że Owsiak już działa dwadzieścia jeden lat! XXI finał Orkiestry! Jak dla mnie, to on naprawdę chyba czerpie energie z kosmosu!
Wiadomo, że Wielka Orkiestra, to nie tylko zbierania do puszek na szczytny cel, ale także wiele interesujących wydarzeń muzycznych i kulturalnych, które maja promować tę wspaniałą akcję. Co w tym roku będzie się działo w naszym Toruniu?
Tradycyjnie na Starym Rynku będzie scena, a na niej dużo muzyki i innych atrakcji. Oto program wydarzeń właśnie z tej sceny: Scena na Rynku Staromiejskim:
10:00 -13:00 występy dla dzieci
13:00 -13:20 Taniec Irlandzki AVALON
13:20 -13:40 licytacje
13:40- 14.00 Pokaz Straży Pożarnej
14:00 -14:45 Ściskawa
14:45 -15:15 Easthorn
15:25 -15:55 Half Light
15.55 -16.10 Zakończeni City Race
16.10 -16.55 Butelka
17:15 -17:35 Pokaz musztry wojskowej – orkiestra
17:45 -18:15 The Moll
18:30 -19.40 Lombard
20:00 -20:15 słynne światełko do nieba
20:15- 21:30 Blues Stadion
Wszystkie koncerty poza tym będą przeplatane różnymi aukcjami na rzecz Wielkiej Orkiestry. Poza główna imprezą na dużej scenie, będzie można ten uczestniczyć w wielu imprezach towarzyszących, na przykład: rowerowej masie krytycznej, turnieju gier strategicznych, wyścigu kolarstwa górskiego, wystawie motocykli na Rynku Staromiejskim, pokazie bioenergoterapeuty oraz licznych imprezach pubach i klubach, które także włączyły się do ogólnopolskiej akcji. Wiem też, że wiele kierunków UMK, między innymi psychologia Toruń, włączyło się w przygotowanie aukcji książek, także dla każdego znajdzie się coś ciekawego!

piątek, 3 maja 2013

Gotowanie z zimowej nudy



Zaraz idziemy zjeść obiad. Czyli technik farmaceutyczny Toruń zgłodniał, a ja także zresztą. Dziś groszek z chlebem. Mięsożerni mają jeszcze jagnięcinę. Mi to odpowiada, bo nie mam wygórowanych potrzeb jeśli chodzi o jadłospis, zresztą dużo ostatnio jem, ale wyobraźcie sobie, że każdy obiad to on normalnie traktuje jakby wykwintne danie dla króla i całego dworu. Jak na moje, to tylko ugotowany groszek (i to w dodatku z mrożonki) czy pokrojony pomidor, no ale dobra… Nie będę niepotrzebnej dyskusji prowadzić.
W Toruniu jakoś nudno ostatnio. Dlatego już zaczynam o obiadach i groszkach wypisywać… A może wcale nie nudno – tylko ja jakaś mniej aktywna. Chyba wszystko przez tę zimę – nawet nie chce mi się ruszyć z domu i pewnie dlatego właśnie postanowiłam zając się gotowaniem. Jak wiecie, ze mnie to nigdy jakaś wybitna kucharka nie była. Ale ostatnio poczyniłam nawet postępy i czasami robię pieczone jabłka (wiem, że to nie jest jakoś wybitnie skomplikowane, ale wszyscy chwalą!), sałatkę z kiełkami pszenicy i zupę z soczewicy, marchewki i cebuli. Paweł zupy nie chce jeść, bo uważa, że jest dla niego za zdrowa. Pff – jak z dzieckiem! Dosłownie… Nie wiem, jakbym mu zrobiła jakieś tłuste frytki, to pewnie byłby zadowolony… A tak marudzi!
Nawet nie wiem co na mieście grają. Nie mam siły sprawdzić, nie chce mi się wychodzić. Nawet nie ma ostatnio takich strasznych mrozów, ale jak już się podniosła temperatura, to oczywiście zerwał się straszny wiatr i też strach z domu wychodzić. Jeszcze z jakiejś gałęzi się dostanie w głowę… To się zdarza niestety. Nie mam siły na pracę, ani na studia Toruń
, choć zapewne powinnam – zaległości mam spore. A ja zamiast tego zajmuję się gotowaniem zupy z soczewicy – skandal!

piątek, 26 kwietnia 2013

Zimowe pedałowanie



Wiecie co mi się bardzo podoba na ulicach Torunia? To, że mimo zimowej pory roku, nie brak na naszych ulicach i ścieżkach rowerowych rowerzystów, którym mrozy i śniegi nie straszne!
Tata mi ostatnio opowiadał, że teraz można nawet kupić zimowe opony do roweru (wersja z kolcami, żeby nie ślizgać się po lodzie). Bardzo wielu znajomych ze studia Toruń jeździ na rowerze przez cały rok, a ja właśnie przymierzam się do kupna roweru i też do nich dołączę.
Stwierdziłam na początku, że zresztą to chyba nie najgorszy pomysł, by kupić zima rower, bo z cała pewnością jest na nie teraz mniejszy popyt, a co za tym idzie - ceny powinny być nieco niższe. Może i nie ma bardzo bogatej oferty, ale myślę, że bez problemu i tak uda mi się wybrać coś dla siebie.,
W związku z tym, że mam jednak dość ograniczoną kwotę, którą mogę przeznaczyć na zakup roweru, stwierdziłam, że kupie jakiś używany i od kilku dni przeszukuję Internet, by znaleźć coś fajnego i w dobrej cenie. Na Allegro jest parę fajnych ofert, oczywiście szukam tylko w Toruniu i okolicach, bo przesyła roweru byłaby zbyt droga.
Pamiętam, że kiedyś wciąż mi wbijano do głowy, że rower jest tylko na wiosnę i lato, ewentualnie początek jesieni, a kiedy robi się nieco chłodniej, to trzeba go chować głęboko w piwnicy i zapomnieć o nim do czasu aż się nie ociepli. Z tego powodu fakt nie jeżdżenia na rowerze zimą, wydawał mi się niebywale oczywisty i jasny. Do momentu, aż nie zobaczyłam (lub raczej – nie zaczęłam zauważać) coraz to liczniejszych rowerzystów na naszych miejskich ścieżkach także w grudniu, styczniu, czy lutym. I nagle do mnie dotarło, że przecież – czemu nie! I tak wiele chodzę pieszo, a o wiele sprawniej i szybciej mogłabym przecież przemieszczać się na rowerze.
Pomyślałam, ze przecież to w Holandii najzupełniej normalne! Tak wszyscy – absolutnie wszyscy jeżdżą na rowerach i to przez cały rok i jakoś nikt im się nie dziwi, mimo że czasem pada śnieg czy deszcz. O tych holenderskich rowerzystach opowiadała mi Magda – koleżanka jeszcze z licealnych czasów, która ukończyła swojego czasu pielęgniarstwo Toruń i wyjechała do jakiejś mieściny pod Amsterdamem, by pracować jako pielęgniarka. Zawsze bardzo mi się podobały te rowerowe opowieści.
Nie mogę się doczekać, kiedy to i ja dołączę do tego grona całorocznych rowerzystów! Coś dla zdrowia i dla ekologii! I dla uwolnienia endorfiny!

czwartek, 18 kwietnia 2013

Praktyki turystyczne



Magda mówiła, że teraz ma praktyki z zajęć turystyka Toruń i musi przygotować jakiś program wycieczki po Toruniu. Oj, Toruń ma przecież tak wiele do zaoferowania! I okazało się, że największym problemem jest to, co do tego programu wrzucić, a co z niego wyrzucić…. Magda mówiła, że każdy dostaje wyznaczony czas na wycieczkę czy taż „spacer po mieście” i konkretną grupę turystyczną, pod którą musi przygotować ofertę wycieczki. Jej przypadła wycieczka zaledwie dwu i pół godzinna dla dzieciaków – druga klasa podstawówki… Oj tu trzeba się natrudzić, żeby wymyślić coś takiego, co zainteresuje dzieciaki! Oczywiście chodzenie po muzeach i opowiadanie o historii opada – dzieciaki albo zasną, albo się rozbrykają i zaczną wrzeszczeć i biegać na wszystkie strony. Oczywiście, pierwszą myślą na którą wpadłam było planetarium. Tam wszystkim się podoba! I małym i dużym. Nie spotkałam jeszcze takiego dziecka, które by było zawiedzione wizytą w naszym pięknym toruńskim planetarium! Programy są przygotowane w zależności od grupy wiekowej i oczekiwań nauczyciela. Oczywiście zawsze dzieciaki dowiedzą się czegoś ciekawego. Grunt to edukacja! Ok, to punkt pierwszy i najważniejszy wpisany został do planu naszej toruńskiej wycieczki dla maluchów. Trzeba było jednak zaplanować na to sporo czas, bo prezentacja w planetarium trwa od dwudziestu do czterdziestu minut, a jeszcze pewnie połowa grupy dzieciaków będzie chciała iść do toalety… A co później? Pomyślałyśmy o krótkim spacerze – oczywiście Stary Rynek – zdjęcia przy Koperniku i potem w kierunku Wisły – koniecznie nasza toruńska krzywa wieża! To także dla maluchów powinno być interesujące!
Magda koniecznie jeszcze chciała wcisnąć dom Kopernika, ale ostatecznie stanęło na domu piernika i dopowiedzeniu paru słów na temat historii studia Toruń (oczywiście – musiała się podlizać prowadzacemu).
Sama bym poszła na taką wycieczkę!

czwartek, 4 kwietnia 2013

Toruńskie słówka



Zdecydowana większość mieszkańców naszego miasta i w ogóle regionu na co dzień używa magicznego słówka „jo”, które jak wiadomo jest jedynym w swoim rodzaju wytrychem. Posługujemy się nim wszyscy – poczytaną od pani w warzywniaku, naszych osiedlowych pijaczków po biznesmenów i studentów studia Toruń. Jest jedyne w swoim rodzaju i doprawdy można go używać na różnoraki sposób, nie tylko jako potwierdzenie czegoś (w sensie „tak”). Po pierwsze nasze „jo” może być uroczym pytajnikiem "jo?", możemy także skorzystać z formy „zmultiplikowanej” jako „jo jo jo…:. Dzięki temu, że my – Torunianie” owe słówko posiadamy, gdziekolwiek byśmy się nie udali – i tak wszyscy od razu wiedzą skąd jesteśmy (czasami może nam to zaszkodzić, to fakt, ale zazwyczaj wywołuje duży uśmiech na buzi naszego rozmówcy). Ale, nie wiem czy wiecie, że „jo” to nie wszystko, co zawiera nasz toruński słowniczek lokalnych słów i powiedzonek. Istnieje jeszcze wiele słów, które są do teraz używane, czasami już tylko przez naszych dziadków i rodziców, ale nieraz i młodzi mieszkańcy naszego miasta także się tymi słowami posługują. I bardzo dobrze! Moim zdaniem wielką stratą dla nas byłoby to, gdyby te nasze regionalizmy zniknęły i wyszły z użycia! Ja uważam, że powinniśmy ich używać i pielęgnować te małe językowe odrębności! Tak – trzeba być dumnym z tego, że się mówi
„po toruńsku”. Oczywiście przytoczę na początek nasze „szneki” z „glancem” czy też bez. Któż ich nie kupuje, któż ich nie uwielbia! Nie ma to jak iść do sklepiku czy piekarni i z dumą wykrzyknąć do pani sprzedawczyni: „Szneka z glancem poproszę!”. I mamy jeszcze (skoro już przy produktach z piekarni jesteśmy) sznytki i „glumki”
Kiedyś mój kolega z ratownictwo medyczne Toruń na mnie dziwnie spojrzał, kiedy mu zakomunikowałam, że zajadam gumki z masłem. Natychmiast wiedziałam, że on nie stąd!
A przykładów można by dać jeszcze wiele!

niedziela, 31 marca 2013

Toruńska gwara



Torunianie drodzy! Z całą pewnością każdy z was posługuje się naszym fenomenalnym „jo”, które jest moim zdaniem słówkiem magicznym! I nie ważne czy jesteś studentem kierunku filologia Toruń, czy nie masz ukończonej nawet podstawówki. Z całą pewnością w wypowiedziach każdego mieszkańca naszego miasta usłyszymy słynne „jo” nie jeden raz. „Jo” owe jest na tyle wyjątkowe, że można go uznać na wiele najróżniejszych sposobów. Oczywiście najczęściej funkcjonuje jako „tak” – potwierdzenie wypowiedzi. Może jednak być także pytajnikiem, często jest spotykane w tej funkcji w zdaniach (np. „Byłeś dzisiaj u Marychy, jo?”). Słówko to jednak występować może także w formie multiplikowanej – czyli często spotykane „ jo, jo, jo”. W tej formie zazwyczaj wyraża rezygnację odbiorcy lub tez jego powątpiewanie co do wypowiedzi rozmówcy. Jest to wyjątkowo charakterystyczny regionalizm – kiedy słyszymy u kogoś „jo” – od razu wiemy z kim mamy do czynienia. Tak jak Poznaniacy mają swoje „tej”, tak my mamy swoje dumne „jo”. Jednak całe „jo” to nie wszystko. W naszej „toruńskiej” gwarze mamy jeszcze całą masę tak charakterystycznych tylko dla nas słów, z których w innych regionach i miastach w ogóle się nie korzysta. Oczywiście – żeby nie było wątpliwości – ja jestem z tego dumna w stu procentach! Mimo że dyplom studia Toruń posiadam. Moim zdaniem pielęgnowanie tego typu regionalizmów jest bardzo ważne i jest wyrazem lokalnego patriotyzmu. Torunianie – powinniśmy (czy wręcz musimy) mówić „po toruńsku”! Gdzież jeszcze zjada się „szneki” z glancem, czy „glunki”? A przecież znacie dobrze na pewno także przepyszne (a moja babcia robiła najlepsze!) „eintopfy”! Dbajmy o te wyjątkowe słówka – to nie jest żaden „myst”!

poniedziałek, 25 marca 2013

Pora deszczu


Już się cieszyłam, że wiosna, a tu spadły śniegi i przypomniały mi, że do wakacji od studia Toruń jeszcze daleko.
A teraz co? Szarość życia i wielka plucha na dworze. Nie znoszę takiej pogody. Konsekwencją tych wszystkich kałuż na chodnikach i ulicach są moje permanentnie mokre skarpetki, co doprowadza mnie do obłędu i... przeziębienia!
Nie podoba mi się zresztą taki przemoknięty Toruń. Nasze miasto jest przepiękne, co nie ulega wątpliwości, ale kiedy na ulicach jest tyle deszczu to wygląda jakby… płakało. Powiecie, że żadnemu miastu nie jest do twarzy z deszczem, ale mnie się wydaje, że nie do końca tak jest. Są takie miasta, którym (o dziwo!) całkiem nieźle w takiej deszczowej aurze. Ale Toruń z pewnością do nich nie należy. Proszę was – jak nasz Kopernik się prezentuje w tych strugach wody?! Mizernie! A Wisła wygląda na jeszcze brudniejszą… Nie lubię takiej pogody! Nie można wyjść na spacer, a wszyscy tylko pędzą przed siebie na ulicach, byle by jak najszybciej schować się pod jakimś dachem, a jak tylko mogą to nie wychylają nawet nosa z domów. Ulice są mokre, puste i nudne. W knajpach niema studentów, nie ma babć i dziadków na ławkach w parkach. Nawet gołębie chowają się pod gzymsami i nie chcą wychylać swoich puchatych brzuszków i ostrych dziobów.
Sama zakopuje się, jak tylko mogę, pod kołdrą i spędzam czas z książkami.
Kiedy w końcu wyjdzie słońce? Czy wiecie, że deficyt słońca bardzo źle oddziałuje na nasze zdrowie? Jak myślicie, czemu w krajach północy dalekiej jest największy odsetek samobójstw? Oczywiście dlatego, że tam jest mało słońca! Naprawdę brak promienie słonecznych może być katastrofalny w swoich skutkach. Moim zdaniem bezpieczeństwo wewnętrzne Toruń, tak – całego miasta – jest zagrożone! Także drogie słońce – proszę cię – świeć! A pani wiosno droga – przychodź!

poniedziałek, 18 marca 2013

Warsztaty dla dzieci



Mój znajomy - ratownik medyczny Toruń opowiadał mi wczoraj o fajnych warsztatach dla dzieci które organizował. Warsztaty odbywały się z okazji ferii zimowych dla dzieciaków i młodzieży szkolnej. Wszystko miało miejsce w szkole leśnej na Barbarce. Bilety były bezpłatne, a na niektóre zajęcia kosztowały po sześć złotych od osoby. Działo się bardzo dużo: wyjścia w plener, spotkania przy książce, warsztaty, lekcje i masa przeróżnych wydarzeń. Fajnie, że ktoś coś takiego organizuje i dzieci, które nigdzie nie wyjeżdżają na ferie zimowe, nie musze się nudzić w domu! Sprawcą tego wszystkiego było Toruńskie Stowarzyszenie Ekologiczne „Tilia” oraz Szkoła Leśna na Barbarce, którą wsparła Berenta. Paru chętnych wolontariuszy, hojnych sponsorów i otwartych ludzi – i udało się zorganizować cos naprawdę fajnego. Celem było stworzenie edukacyjno- warsztatowo-integracyjnych zajęć dla dzieci.
W ramach popołudniowych spotkań, między innymi, odbywały się lekcje przyrodniczo-ekologiczne, podczas których maluchy większe i mniejsze mogły dowiedzieć się czegoś o naszej planecie, o roślinach, o zwierzętach i o tym jak się o naszą Ziemię i jej bogactwa troszczyć. Po zajęciach często zapraszano jeszcze dzieci na ognisko przy ośrodku. To z pewnością była największa atrakcja, dla wszystkich młodych uczestników i niezła nagroda za uważne słuchanie eko-lekcji! Wiek uczestników wynosił średnio od sześciu do dwunastu lat. Oto kilka przykładowych tematów lekcji: ,,Jak zwierzęta spędzają zimę”, ,,Przyrodnicze doświadczenia do szybkiego zrobienia”. Kolega opowiadał mi tez o zajęciach o zdrowiu i pierwszej pomocy, które on przeprowadzał, mówił, ze dzieciom się bardzo podobały i chętnie brały w nich aktywny udział, co go bardzo cieszyło. Moim zdaniem, wszyscy studenci studia Toruń powinni angażować się w wolnym czasie w tego typu akcje! Sama powiedziałam koledze, że następny razem, ja także chętnie pomogę.

środa, 6 marca 2013

Szkoły językowe – hojna babcia poszukiwana!

Marek z kierunku logistyka Toruń
Zapisał się miesiąc temu na przyśpieszony kurs języka angielskiego do jednej ze szkół językowej, która mieści się w centrum Torunia, praktycznie przy samym starym rynku, przy ulicy Szerokiej. Zapłacił za to strasznie dużo pieniędzy, w sumie dzięki hojności jego babci, mógł pozwolić sobie na opłatę z góry za dwa semestry nauki – przyspieszonego kursu języka obcego w renomowanej szkole, na naprawdę wysokim poziomie (a tak swoją drogą, to zaczęłam się zastanawiać, jaką ta jego babcia musi mieć emeryturę… Niby tak kiepską z sytuacją tych wszystkich emerytów i rencistów, a tu babcia Marka tak szasta pieniędzmi, zresztą co chwilę Marek coś mi opowiada o tym, czy o tamtym, co to jego babcia mu zasponsorowała). Ale musze wam powiedzieć, że zazdroszczę mu takiej możliwości, bo w takiej szkole to na pewno się można czegoś nauczyć, czego nie można powiedzieć o większości innych prywatnych szkół językowych w naszym mieście, które często robią wszystko tylko po to by wyciągnąć pieniądze od swoich uczniów, a poziomu językowego ostatecznie nie podwyższają praktycznie w ogóle… Oj już miałam różne przygody w tym temacie… Na pierwszy roku studia Toruń zapisałam się do jednej takiej „szkoły" wyłudzaczy i wyszłam na tym jak Zabłocki na mydle… Oczywiście wszystko na początku brzmiało przepięknie – nowe technologie, nowe metody, przez jakieś relaksacje, inne poziomy skupienia, medytacje i bóg wie co tam jeszcze… Spotkanie promocyjne było naprawdę nieźle zorganizowane, brzmiało pasjonująco i naprawdę jakoś oddziaływało na umysły przybyłych (wciąż podejrzewam jakaś hipnozę!) i większość osób zapisała się do tej „cudownej szkoły". I niestety dobra organizacja skończyła się na tym spotkaniu właśnie, a od momentu wpłacenia pierwszej z dwóch rat za semestr nauki, jakoś wszystkie nadzieje i entuzjazmy prysły… Nagle okazało się, że nowe technologie i super sprzęty się popsuły, native speakerzy nie dotarli, zajęcia były wciąż przekładane, terminy zmieniane, medytacje nie działały (w zasadzie nikt nawet nie wyjawił nam tych magicznych technik) i skończyło się tak, że po sześciu miesiącach i władowania w to sporej kasy, miałam wrażenie, że znam gorzej angielski aniżeli wcześniej… Bez komentarza… Ale teraz z chęcią znalazłabym jakąś równie hojna babcię i zapisałabym się do tej samej szkoły na Szerokiej!

czwartek, 28 lutego 2013

Forumowe dyskusje – o dyskryminacji studentek


Ostatnio na uniwersyteckim forum w grupie „studia Toruń”, wszczęła się pewna interesująca dyskusja. Temat był dość trudny, a mianowicie – różne traktowanie studentek i studentów na naszym uniwersytecie.
Czy mamy do czynienia z dyskryminacją? Część młodych ludzi uczestniczących w rozmowie była bardzo pogardliwe nastawiona do tego problemu i podczas dyskusji, w pełen ignorancji sposób, starała się udowodnić, że w ogóle nie ma o czym mówić, że dyskryminacja ze względu na płeć w dzisiejszym, rozwiniętym świecie nie istnieje. Druga grupa udowadniała, że tego typu problemy są na każdym kroku, każdego dnia możemy się natknąć na nierówne traktowanie kobiet i mężczyzn i że trzeba z tym walczyć i dążyć do tego, by to wyeliminować. Trzecia – najmniej liczna grupka uważała, że tak – owszem nierówność płci ma miejsce we współczesnej rzeczywistości, jednak jest ona jak najbardziej naturalna, kobiety nie są stworzone do pewnego typu zadań, a ich główną rolą jest siedzenie w domu, troska o męża i rodzenie dzieci (jak można się domyślić, do tej grupy przynależeli tylko mężczyźni). Zaczęło się od tego, że jedna z dziewczyn z kierunku administracja Toruń, opowiedziała o przebiegu jednego ze swoich egzaminów. Egzamin był ustny, dziewczyna była w gabinecie profesora wraz z kolegą z roku, na pytania (przynajmniej według jej relacji) odpowiadała dobrze, spójnie, wykazując się dużą wiedzą. Jej kolega na jedno z pytań nie znał odpowiedzi i profesor, który ich egzaminował, odpowiedział za niego, tłumacząc mu jedno z zagadnień, których kolega się nie douczył. Po przepytywaniu, profesor wpisał oceny do indeksów, podziękował i studenci wyszli z gabinetu. Okazało się, że kolega dostał wyższą ocenę niż ta dziewczyna! Studentka postanowiła więc jeszcze raz udać się do profesora w celu wyjaśnienia tego nieporozumienia. Ze strony wykładowcy spotkała się jednak z totalną ignorancją (nawet na nią nie spojrzał) i zwięzłą informacją, że przy koledze jednak wypadła o wiele słabiej, że powinna się lepiej przygotowywać, bo jednak kobiety nie mają takiej naturalnej zdolności poprawnego wypowiadania się w pewnych kwestiach i ich miejsce jest gdzie indziej. Czyż to nie jest właśnie jawna dyskryminacja ze względna płeć? Oczywiście, że tak! Na szczęście nie spotyka się tego typu profesorów bardzo często, ale wciąż jest pewna grupa, która mimo że wśród swoich studentów ma dziesiątki wybitnych wręcz dziewczyn, nadal uważa, że studiowanie kobiet to jedynie bezmyślna fanaberia i najlepiej jeśli zostałyby w domu. Dyskusja wciąż trwa, a ja oczywiście uważam, że trzeba z tym walczyć!

poniedziałek, 25 lutego 2013

Tym razem – muzyk!


Chyba znowu się zakochałam. Już moja koleżanka z kierunku kosmetologia Toruń pęka ze śmiechu, kiedy opowiadam jej o moich kolejnych to miłostkach, ale cóż ja na to poradzić mogę, że jestem taka kochliwa!
Ok, no to wszystko od początku! Wyobraźcie sobie, że byłam tydzień temu na koncercie grupy The Rootz, chłopacy pochodzą gdzieś spod Torunia i graj całkiem fajna muzykę, koncert odbywał się w małym, kameralnym klubie w centrum, byłam tam pierwszy raz, także nawet nie zapamiętałam nazwy. Ale to zupełnie nieistotne. Co do koncertu – naprawdę bardzo udany! Co prawda nie było wcale zbyt wiele osób, Orestę to był środa, a środy nie są zbyt dobrymi dniami na koncerty, część osób przecież nawet nie wychodzi na imprezy w ciągu tygodnia, bo wiadomo – studia, praca i tak dalej, niektórzy muszą wstawać już na ósmą, czy (nie daj boże!) na siódmą, także ich obawy, że w przypadku zabalowania poprzedniej nocy mogliby zaspać, albo w ogóle nie zwlec się z łóżka – są zupełnie zrozumiałe. Ja na szczęście – zaczynam zajęcia w czwartek dopiero o jedenastej dwadzieścia, także mogłam sobie na to pozwolić. Poszłam za namową Moniki, bo okazało się, że zna ona wokalistę – Piotrka i bardzo chciała się z nim zobaczyć i w końcu posłuchać jego zespołu. Cała ekipa okazała się fenomenalna! Muzyka bardzo fajna, pozytywna, a potem długo siedziałyśmy z całym zespołem i tak waśnie poznałam Filipa… Filip gra na gitarze basowej w zespole i okazał się bardzo interesującym człowiekiem. Okazało się, że ukończył filozofię, ale jego prawdziwą pasją jest muzyka. Z błyskiem w oku zaczął opowiadać o swoich innych projektach muzycznych, okazało się, że gra jeszcze w dwóch innych zespołach, poza tym nie tylko na gitarze – gra też na perkusji, na lutni i na bongosach. Jaki multiinstrumentalista! I tym własnie mnie zauroczył – to znaczy – swoją pasją! Uwielbiam ludzi, którzy mają to „coś” w swoim życiu, „coś” co sprawia, że mają ten niesamowity błysk w oku! Fascynujące! Opowiadał mi o swojej muzyce, a ja mogłabym go słuchać godzinami! Oczywiście Monika zaraz zauważyła co się święci i kiedy byłyśmy razem w łazience, zaraz mi zaczęła przypominać, że „przecież to muzyk, a wiadomo jak to jest z muzykami – jednego dnia ta, drugiego dnia tamta”. Moim zdaniem to jakiś głupi stereotyp! Przecież wcale nie musi tak być! Widocznie dla Filipa bez wydałam się interesująca, bo jeszcze tej samej nocy, kiedy już poszliśmy do domu, napisał mi smsa i umówiliśmy się na spotkanie za kilka dni. Nie mam pojęcia jak ja się teraz skupię nad studia Toruń!


środa, 20 lutego 2013

Papierosy


Student palić musi. Przynajmniej czasami. Nie rozumiem jak można przetrwać całe studia Toruń nie zapalając ni jednego papierosa. W sumie – podziwiam. Ja bym nie potrafiła. Nie chcę powiedzieć, że znowu taki straszny ze mnie palacz. Nie palę wcale tak dużo. Ale jak mam przerwę między zajęciami – jak tu się powstrzymać. Kawa plus papieros – esencja studenckiego żywota. Z tym, że te ceny… Pamiętam jak papierosy kosztowały pięć złotych. I to takie lepsze! Pamiętam – L&M niebieskie. Viceroy kosztowały jeszcze mniej, chyba jak zaczynałam palić swoje pierwsze papierosy, to były w cenie czterech złotych i sześćdziesięciu groszy. Coś takiego. Kiedy to było? Oj, dawno temu! Chyba jeszcze przed latami liceum ogólnokształcącego. Czasy młodzieńczego buntu! Musiałam mieć trzynaście lat, może czternaście. Wtedy jeszcze można było kupić papierosy na sztuki u takiej pani, która mieszkała na parterze w jednym z bloków na naszym osiedlu. Sztuka kosztowała chyba czterdzieści groszy. Później, już w szkole średniej, można było też w Żabce kupić papierosy na sztuki. Chyba w tej samej cenie, chociaż od czasu do czasu pojawiały się „setki” o dziesięć groszy droższe. Od święta… Pamiętam, że jako ten młodociany buntownik chodziłam z moją równie zbuntowaną koleżanką, z bloku do sklepiku koło parku. Taka mała budka – sklepik wielobranżowy, który utrzymywał się chyba tylko i wyłącznie ze sprzedaży papierosów i alkoholu. Przed drzwiami zawsze stało małe stadko lokalnych pijaczków z najtańszym piwem, czasami z wiśniówką, często „tanim winem” w dłoni. Tam pani sprzedawczyni nigdy nie pytała się o dowód. Miała włosy pofarbowane na platynowy blond, jakieś piętnaście kilo nadwagi, bardzo wyrazisty makijaż i bardzo pomarszczoną twarz. Chyba malowała sobie pieprzyk w stylu Marlyn Monroe na policzku. Jak sobie teraz ją przypominam – to zaiste zjawiskowy obrazek z czasów dojrzewania. Pamiętam, że grupka pijaczków zawsze krzyczała – „Szefowa, daj no nam jeszcze jednego!” – a ona wtedy swoim skrzypliwym, szorstkim głosem wydzierała się, że „nietrzeźwym alkoholu nie sprzedajemy”. Później jednak zawsze sprzedawała. Dobre czasy skończyły się wraz ze wzmożonymi patrolami policji i głośną akcją w mediach, by nie sprzedawać nieletnim papierosów i alkoholu. Później o dostęp do papierosów było trudniej. Teraz papierosy są strasznie drogie, dlatego ekonomia Toruń i studenckie życie zmuszają mnie do kupowania tytoniu i własnoręcznej produkcji mini skrętów. To jeszcze można jakoś przeżyć.

czwartek, 14 lutego 2013

Bar wegetariański


Pamiętam, jak podczas któregoś z długich kwietniowych czy majowych weekendów, wraz z dwiema przyjaciółkami, zrobiłyśmy sobie małą przerwę od studia Toruń i pojechałyśmy na wycieczkę do Inowrocławia. Dlaczego właśnie tam, zapytacie pewnie. Powiem wam szczerze, że sama bladego pojęcia nie mam. Wraz z Beatą i Krysią stwierdziłyśmy, że tak właściwie jeszcze nigdy się nie zatrzymałyśmy w tym miasteczku, a że pierwszy pociąg na który trafiłyśmy na dworcu jechał do Inowrocławia właśnie, to bez wahania wskoczyłyśmy do wagonu i w drogę! Oczywiście nie spodziewałyśmy się żadnych rewelacji po Inowrocławiu i na zwiedzanie się nie nastawiałyśmy… Pogoda, z tego co pamiętam dopisała, wypiłyśmy sobie po studenckim piwku, zjadłyśmy czekoladę w parku i cieszyłyśmy się naszą spontanicznością… Po południu zrobiłyśmy się nieco głodne i zaczęłyśmy poszukiwania jakiejś „jadłodajni”. A z racji tego, że Beata jest wegetarianką, warunkiem koniecznym było znalezienia jakiegoś pro-wege, przyjaznego zwierzakom miejsca. Po dwudziestominutowych, bezowocnych poszukiwaniach, zaczepiłyśmy dwóch młodych chłopaków, którzy szli z plecakami i pewnie wracali właśnie ze szkoły.
- Hej, wiecie może, czy znajdziemy gdzieś tu jakiś smaczny, niedrogi, wegetariański bar? Padamy z głodu i przydałby się nam jakiś obiad…
- Smaczny… Niedrogi… - powtarzał jeden z nich, z zakłopotaniem tarmosząc swoją bujną czuprynę za lewym uchem.
- Wegetariański… Znaczy się nie kebab, ta… - mamrotał drugi, spoglądając ku jakiemuś odległemu punktowi, może na końcu ulicy, może w bliżej niezlokalizowanej przestrzeni.
Ich głębokie zastanawianie się, trwało może z pół minuty. My obskoczyłyśmy ich wokoło, jakbyśmy się bały, że ci młodzi informatorzy zaraz nam dadzą nogę i już nigdy nie dowiemy się, gdzie można coś zjeść i padniemy z głodu. A umierać w Inowrocławiu nie zamierzałyśmy.
- Dziewczyny, wiecie co, to najbliższy będzie jakoś pewnie w Warszawie albo w Berlinie. – w końcu poznałyśmy odpowiedź.
Naprawdę nie wiem cośmy sobie w ogóle myślały. Wegetariański bar. Naiwność w stopniu zaawansowanym. Myślę, że takie stadium naiwności, należałoby już leczyć u psychiatry, a przynajmniej u psychologa. Najbardziej mina zrzedła Beatce. Z naburmuszoną miną powiedziała, że to totalny brak samoświadomości w społeczeństwie i zero szacunku dla zwierząt. A ja pomyślałam, że może gdyby kwestią zwierząt zainteresowało się bezpieczeństwo wewnętrzne Toruń, to cała sprawa wyglądałaby nieco inaczej.

piątek, 8 lutego 2013

Świat pieniądza


Eh, studia Toruń – ostatnio tylko żalimy się na mizerne stypendia, wzrastające ceny w Biedronkach i mizerne możliwości na rynku pracy. Myślałam o tym, jak to jest być bogatym… Co bogaci sądzą o sobie? Może są święcie przekonani, że wyróżnia ich inteligencja, poczucie humoru, świetny dowcip, erudycja, najlepszy gust i tak dalej… Generalnie, że są najwspanialsi ze względu na wszystko inne poza stanem konta i zawartością portfela. Pieniądze często – jak twierdzą – „ich nie interesują”. Skąd takie stwierdzenie, skoro raczej odnosi się wrażenie, że kasa to całe ich życie? Mam tu na myśli oczywiście przede wszystkim wszystkich współczesnych „biznesmenów”, którzy różnymi drogami dotarli do ogromnych pieniędzy i w pewnym momencie ich życie przeradza się w jedną wielka grę o jeszcze większe pieniądze… Ciągle się boją i ciągle grają na giełdach. Nic innego tak naprawdę nie ma dla nich znaczenia. Dla mnie absurdalne brzmią zdania typu: „Ten Kowalski kupił sobie drugi dom za cztery miliony, w ogóle nie myśli – jeszcze pół miliona i w końcu mieszkałby jak człowiek”. A ja się zastanawiam, skąd wziąć dychę na zakupy w Tesco… Ale podobno ci bogaci, wcale tak fajnie nie mają – wpadają w jakiś wir robienia pieniędzy, nigdy nie są szczęśliwi i zaspokojeni, nic im nie sprawia radości, tylko wciąż znerwicowani obserwują ilość zer n swoich kontach. Ludzie się nie liczą, ewentualnie tylko „przedstawiciele własnej kasty”, równie bogaci i tkwiący w tej wirówce. A tych jest więcej i więcej. Nawet w kryzysie (w ubiegłym roku do klubu milionerów przyłączyło się 175 tysięcy nowych członków!) i nawet w Polsce (u nas ponad półtorej tysiąca bogaczy więcej!).
Łodzie, samoloty, baseny, korty tenisowe, pola golfowe, domy na wyspach tropikalnych, żona modelka w futrze z norek – to wszystko tak, ale tak naprawdę tylko na pokaz przed innymi członkami klubu… Bo tak naprawdę ani żona, ani domy – znaczenia nie mają. Liczą się tylko pieniądze. Dlatego zrobią wszystko, by zminimalizować liczbę prawowitych potomków i tym samym zmaksymalizować ich znaczenie. Nie chcąc dopuścić do podziałów majątku – niechętnie mają więcej niż jedno dziecko.
Ja oczywiście nie znam żadnego „takiego” osobiście, chociaż słyszałam, ze Paulina, jak miała praktyki w jednym z najdroższych gabinetów dietetyka Toruń, to jeden taki „obrzydliwie bogaty” zgłaszał się tam w celu kontroli wagi. No tak – grube ryby trochę ważą…

czwartek, 31 stycznia 2013

Jedziemy autostopem!


Pamiętam jak w liceum, jeszcze na długo przed studia Toruń, urywałam się z koleżanką z lekcji i jechałyśmy do jakiejś niedalekiej miejscowości autostopem… To były dopiero przygody, ile fajnych ludzi poznałyśmy i ile się dowiedziałyśmy od samych kierowców na temat autostopu w Polsce! Większość kierowców bowiem, sama, za czasów szkolnych czy studenckich, autostopem jeździła, nie wiedziałam wtedy nawet, że autostop ma tak długą i ciekawą historię… Oficjalny początek autostopu w Polsce miał miejsce w roku 1958, kiedy to powstało Biuro Autostopu, w 1959 roku rozpoczęto wydawanie książeczek dla autostopowiczów. Akcja autostopu wzbudzała ogromne zainteresowanie, nastąpiła prawdziwa eksplozja autostopowych podróży; zastanawia mnie czy akcja z książeczkami miałaby szansę funkcjonować dzisiaj? Może ludzie mniej by się bali? Bo jednak niestety często ludzie mają negatywną opinię o tej formie podróżowania.. Z dość nieprzychylnym nastawieniem do podróżowania autostopem dzisiaj (pomijając już kwestię próby ponownego powołania oficjalnej instytucji), spotkałam się rozmawiając nawet z niektórymi kierowcami, którzy brali udział w akcji autostopu (najczęściej w latach sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych). Pamiętam, że często mówili, że „kiedyś to było inaczej… wtedy autostop był bezpieczny i nie było strach, a teraz...” i tak dale, i tak dalej… Generalnie – wtedy tak, a teraz to nie jest zbyt mądre. Takie i tym podobne wypowiedzi wynikają, moim zdaniem, z przekonania o ogromnym wzroście przestępczości, o którym media wciąż, nieprzerwanie i niebywale intensywnie nam przypominają. Widząc napływające zewsząd informacje o przestępstwach, morderstwach, kradzieżach i gwałtach nietrudno stracić zaufanie do ludzi, być nader ostrożnym, pełnym lęku i przerażenia tymi „strasznymi czasami”. Trudno się zatem dziwić częstemu postrzeganiu autostopowiczów jako tych „niespełna rozumu”. Jednak mimo tego, ci „szaleńcy nieświadomi niebezpieczeństw”, stopem jeżdżą nadal, co więcej – mówią, że czują się bezpiecznie. Na szczęcie ja i koleżanka, miałyśmy tylko jak najbardziej pozytywne doświadczenia podczas naszych krótkich autostopowych wypadów. Ale mojemu tacie nigdy się do tego bym nie przyznała! Jakby się o tym dowiedział, z pewnością dostałby ataku serca i trzymałby mnie pod kluczem, żebym znowu na taką głupotę nie wpadła. Ach, a mój brat – ten to dopiero by oszalał! Studiuje budownictwo Toruń i jest bardzo… Hmm… Rygorystycznie nastawiony do życia… Oj tak – podróżowanie autostopem to z pewnością nie dla niego… On to postrzega jako zupełną anomalię i wyraz totalnego braku rozumu. Mamy tak odmienne podejście do świata i ludzi, że czasami dziwię się, że w ogóle możemy być rodzeństwem i mieć te same geny. Lepiej zatem – niech żyje w błogiej nieświadomości.

środa, 23 stycznia 2013

Geraldine Chaplin – córka Chaplina – gościem festiwalu toruńskiego!


Już dwudziestego października rusza kolejna (już dziesiąta) edycja fenomenalnego festiwalu filmowego Tofifest w Toruniu. Ja, mój chłopak i jego znajomi z kierunku architektura i urbanistyka Toruń z pewnością się wybierzemy. Mam nadzieję, że jeszcze dołączą do nas moi współlokatorzy. Ich życie kulturalne kończy się na wieczornym otwarciu piwa i (w porywach) obejrzeniu jakiegoś filmu (często wątpliwej jakości i o wątpliwej wartości), a ja ostatnio poczułam, że mam misję wybawiciela – jeszcze przywrócę ich umysły do prawidłowego funkcjonowania i nawrócę na kulturę i wszelakie kulturalne imprezy! W Tofifest z pewnością będzie dobrą okazją. Potem będziemy mogli otworzyć to piwko (żeby nie było, że nie idę z nimi na kompromis) i podyskutować o projekcjach festiwalu.
Kingę udało mi się przekonać bardzo łatwo – wiedziałam, że przepada za kinem Chaplina, a tak się złożyło, że na Tofifest przyjeżdża córka Chaplina – Geraldine Chaplin – we własnej osobie. Aktorka przyjedzie do naszego miasta, by odebrać honorową nagrodę Złotego Anioła, który jest przyznawany za „Niepokorność Twórczą”. Oczywiście wszystko w ramach festiwalu. Spotkanie z Geraldine Chaplin odbędzie się w sobotę o godzinie czwartej popołudniu w Baju Pomorskim (przy ulic Piernikarskiej numer 9). Geraldine zagości na samym otwarciu festiwalu Tofifest (o godzinie 19:30) i właśnie wtedy odbierze swoje festiwalowe wyróżnienie.
Geraldine Chaplin urodziła się w 1944 roku, jej ojcem jest legendarny Charles Chaplina, a matką, jego czwarta żona (która była o 37 lat młodsza!) Oona O'Neill. Zadebiutowała już w 1952 roku, w wieku lat ośmiu, grając w niewielkim epizodzie w filmie swojego ojca "Światła rampy". Sławę jedna przyniosła jej bardzo ważna, późniejsza rola żony bohatera w filmie "Doktor Żywago", zagrała tam w genialny sposób postać Toni.
Mnie (i Kingę) najbardziej zauroczyła i zapadła w pamięci dzięki filmom reżyserowanym przez jej męża – Carlosa Saury. Mam tu na myśli filmy takie jak: "Mrożony peppermint", "Nakarmić kruki” (w tych dwóch filmach grała fenomenalne postaci, kobiety fatalne, niesamowite charaktery) „Stres we troje”, „Kryjówka”, „Anna i wilki”, „Nakarmić kruki”, „Elizo, życie moje”, „Z przewiązanymi oczami”, „Mama ma sto lat”. Sama była także inicjatorką i pomysłodawczynią scenariusza filmu „Kryjówki”. Grała także u Roberta Altmana. U Pedra Almodóvara grała główną rolę w "Porozmawiaj z nią". Nie tak dawno także przyjęła i odtworzyła bardzo ciekawe role w horrorach "Sierociniec" i "Rzeczy o mych smutnych dziwkach" (a te filmy oglądaliśmy na wieczorze filmowym).
Krótko mówiąc – dzięki córce Chaplina udało mi się wyciągnąć Kingę i Marka (on zgadza się na wszystko na co zgadza się Kinia) z wygodnej kanapy. Misja ukulturalniania współlokatorów rozpoczęta!

czwartek, 17 stycznia 2013

Humanista i rynek pracy


Ostatnio w grupie dyskutowaliśmy na temat problemów z pracą, teraz Marek obronił się na politologii, Bronisław na kierunku bezpieczeństwo wewnętrzne Toruń, a Mirela na dziennikarstwie. I co dalej? Jakie mamy szanse w dzisiejszej Polsce? Czy mamy inną opcję zatrudnienia niż praca na kasie w Biedronce czy Teslo, albo wydzwanianie do klientów jakiejś sieci telefonów komórkowych, podczas pracy za mizerne sześć złotych za godzinę na infolinii. To smutne, ale wielu pań i panów magistrów tak kończy, a największy problem chyba mają ci którzy ukończyli wszystkie, tak zwane – kierunki o profilu humanistycznym.
Na szczęście ja mam stypendium i jeszcze troszkę czasu do dyplomu mi zostało, także ten problem póki co mnie nie dotyczy, chociaż wiem, że nie mogę tego odwlekać, bo kiedy zostanę już bez stypendium, z pięknym dyplomem magistra, to pewne jedyne co będę mogła z nim zrobić to powiesić na ścianie… Humaniści, tacy wszechstronni, oczytani, elokwentni, dyplom piękny, obrona na piątkę, pochwały profesorów… A niestety potem okazuje się, że „ci wspaniali humaniści’ mają problemy z zatrudnieniem. Brak specjalizacji sprawia, że absolwenci filologii, psychologii, socjologii, kulturoznawstwa, dziennikarstwa, historii czy kierunków pedagogicznych muszą podejmować się nisko płatnych prac dorywczych, albo na śmieciowe umowy (zlecenia i tak dalej), które nie mają najmniejszego związku z kierunkiem, który ukończyli. Mogą jeszcze się przekwalifikować, lub wyjechać za granicę, czy też zasilić szeregi nieszczęśliwych i sfrustrowanych bezrobotnych (i prowadzić życie niczym w serialu „Świat według Kiepskich”). Tymczasem często absolwenci kierunków ścisłych dostają pracę zaraz po studiach, bez większych problemów, też lepiej płatną i na wyższym poziomie. Humaniści w rozpaczy często próbują upiększać swoje curriculum vitae i wypisują przeróżne dziwaczna kłamstwa, które często bardziej im szkodzą aniżeli pomagają na rozmowach kwalifikacyjnych. W dodatku często zdarza się, że absolwenci kierunków ścisłych nie wypowiadają się najlepiej na temat humanistów, a to rodzi pewne antagonizmy, uprzedzenia i pogrąża jeszcze bardziej nieszczęsnych humanistów… Faktem jest, że poloniści czy historycy najczęściej nieco gorzej radzą sobie w życiu z logicznym myśleniem, ale to nie podstawa do skreślania ich z listy dobrych pracowników na samym początku. Pytanie w tym, jak studia Toruń mogą pomóc swoim studentom w odnalezieniu się na rynku pracy? Czy powinno to w ogóle obchodzić Uniwersytet? Moim zdaniem tak!



środa, 9 stycznia 2013

Jedzenie, a myślenie


Wiecie co, ostatnio dużo piszę, dużo pracuję, dużo się uczę. Czekają mnie egzaminy, czeka mnie kolokwium z filozofii, test z angielskiego (prawie że na miarę filologia angielska Toruń), egzamin ustny z teorii kultury i w dodatku miałam kiedyś zapisać się na ten kurs prawa jazdy… Kiedy to wszystko, kiedy? I skąd czerpać na to wszystko energię…? Szczerze powiedziawszy, im więcej pracuję, tym bardziej bacznie przyglądam się temu co mam w lodówce i na swoim talerzu. I zwiększa mi się zdecydowanie apetyt. Przyłączyłam do grona smakoszy, gotowych po ciężkiej pracy za biurkiem docenić urok smakowitych przystawek, dań głównych i deserów. Uwielbiam pijać smaczne herbaty, wina, kawy i znacznie mocniejsze trunki czasami również, co jak sądzę też później przekłada się na wyniki mojej pracy, na chęci, samopoczucie i energię życiową. Ostatnio słyszałam nawet, że historycy
literatury zauważyli, że wielu twórcom literackim, tym największym mistrzom pióra, twórcom arcydzieł, potrzebne było do życia nie tylko papier, piór i atrament, ale także niektóre z przyjemności dla podniebienia. Zaczęłam myśleć, zaczęłam rozmyślać i wspominać różnych znanych mi mniej lub bardziej pisarzy. Przypomniała mi się lektura Virginii Wolf, chyba najbardziej znana, rewolucyjna wręcz, przetłumaczona na język polski. Oczywiście mówię o książce pod tytułem „Własny pokój”. Książka ta wpisana jest do kanonu światowej literatury, dzieło o dużej wartości i znaczeniu, przede wszystkim także w zmianie sytuacji kobiet w społeczeństwie i wkraczaniu kobiet na pole nauki. Dlaczego o niej wspominam? Ze względu na pojawiający się w niej także motyw jedzenia. Autorka rozważa sytuację w collage’ach dla mężczyzn i nowopowstałych collage’ach dla kobiet, czyli uczelni wyższych, męskich lub żeńskich. I goszcząc w obydwu tych miejscach, zwróciła jej uwagę rzecz ciekawa: podczas obiadu serwowanego w męskim collage’u podane dania były wykwintne, wyszukane i wprost rozpływające się w ustach – z takiego obiadu wychodziła najedzona i w dobrym nastroju; natomiast w college’u żeńskim zaserwowany obiad, ze względu na złą sytuację finansową uczelni, brak wsparcia z zewnątrz, był kiepski – danie było jednolite, „tanie”, niewystarczające i niesmaczne. Pamiętam, że związku z tym autorka zastanawiała się, jak kobiety mają pracować równie wydajnie jak mężczyźni skoro posiłki, które dostają są tak od siebie różne? Coś w tym jednak jest… Ja przecież też zupełnie inaczej się czuję po zjedzeniu krewetek popijanych winem, a zupki chińskiej. Studia Toruń idą zupełnie, ale to zupełnie inaczej. Szkoda, że jednak najczęściej muszę się zadawalać tą drugą opcją.

środa, 2 stycznia 2013

Wesele, oh nie!

Tak, kochani moi – wesele… Kto to widział w ogóle – w listopadzie… i to tak nagle! A przecież – co nagle to… to po diable! Dzwoni do mnie wczoraj kuzynka, z radosną nowiną… Ale to niespotykane! Przecież teraz, to wesela się organizuje z rocznym czy z dwuletnim wyprzedzeniem, a nie tak sobie „o”! I już za cztery tygodnie (niecałe w dodatku), wesele sobie zrobię! To się nie zdarza! Wiedziałam, że moja kuzynka coś tam kręci i kręci z tym swoim Włodzimierzem… Tak coś czułam… Ona nigdy nie była normalna! Przecież oni chyba to się znają zaledwie z rok czy półtorej… No i od razu – łubudu! I krótka piłka – dziś pierścioneczek, zaręczyny – jutro wieczór panieński i ciach prah – weselicho! Niektórzy ludzie, to mają naprawdę nierówno pod sufitem. Włodek jest niby ok… Ale żeby tak od razu za mąż wychodzić?! Czy ona oszalała?! Włodek… No to niby studiował… ale budownictwo Toruń niby… Na moje, to on po prostu na budowie cegły nosi, a wszystkim wkoło wciska kit, że to on, kurcze blade, jakiś tam pan magister jest… Akurat! Nie ze mną takie numery! Prosty chłopek-roztropek. Pff – i tyle! Ale kuzynka oczywiście, jakaż zakochana! Bo taki męski, Włodzio, bo taki odważny, o taki silny, bo taki wyćwiczony, wysportowany (no tak – od tych cegieł, to się mięśnie robią…) i oh, i ah, a mnie od tego wszystkiego niedobrze się zawsze robiło. No i masz babo placek – masz ci los – wesele! A może kuzyneczka w ciąży… Kto to tam ich wie… Ale oczywiście, oficjalnie – niby nie. Ślub ma być takim spontanicznym wyrazem ich gorącego, płomiennego i bóg tam jeden wie jeszcze jakiego, uczucia! Oh gołąbeczki moje drogie… Ale już o gościach nie pomyślicie, prawda? A goście, to niby skąd mają środki finansowe na prezent weselny wziąć? A skąd, chociażby skromna kwota na jakąś mało wymyślną kieckę na wesele? A gdzie buty? A gdzie fryzjer? A taksówka do domu, jak już z zbyt wiele wódki na weselu w siebie wleję? Nic, nic nie myślicie! Egoizm potworny… A niby miłość to takie piękne uczucie! Guzik prawda! Ja swoje wiem! Ja – w przeciwieństwie do szanownego Włodzimierza, na własnej skórze przechodzę studia Toruń i mój wątły portfelik jest puściutki, a w lodówce, to tylko światło… I co robić?! Ach, ale z drugiej strony, jak już mówię o te pustej lodóweczce, to te wszystkie weselne pyszności, suto zastawione stoły… Hmm… To trochę zmienia postać rzeczy… Eee tam – w końcu od czegoś ma się tę kartę kredytową! A kieckę kupię w lumpeksie – byle jakiś luźny fason, żebym mogła spokojnie się najeść tych wyśmienitości!
No nic – w każdym razie, parze młodej będę życzyć szczęścia i powodzenia na nowej drodze życia… A sobie – smacznego!