środa, 9 stycznia 2013

Jedzenie, a myślenie


Wiecie co, ostatnio dużo piszę, dużo pracuję, dużo się uczę. Czekają mnie egzaminy, czeka mnie kolokwium z filozofii, test z angielskiego (prawie że na miarę filologia angielska Toruń), egzamin ustny z teorii kultury i w dodatku miałam kiedyś zapisać się na ten kurs prawa jazdy… Kiedy to wszystko, kiedy? I skąd czerpać na to wszystko energię…? Szczerze powiedziawszy, im więcej pracuję, tym bardziej bacznie przyglądam się temu co mam w lodówce i na swoim talerzu. I zwiększa mi się zdecydowanie apetyt. Przyłączyłam do grona smakoszy, gotowych po ciężkiej pracy za biurkiem docenić urok smakowitych przystawek, dań głównych i deserów. Uwielbiam pijać smaczne herbaty, wina, kawy i znacznie mocniejsze trunki czasami również, co jak sądzę też później przekłada się na wyniki mojej pracy, na chęci, samopoczucie i energię życiową. Ostatnio słyszałam nawet, że historycy
literatury zauważyli, że wielu twórcom literackim, tym największym mistrzom pióra, twórcom arcydzieł, potrzebne było do życia nie tylko papier, piór i atrament, ale także niektóre z przyjemności dla podniebienia. Zaczęłam myśleć, zaczęłam rozmyślać i wspominać różnych znanych mi mniej lub bardziej pisarzy. Przypomniała mi się lektura Virginii Wolf, chyba najbardziej znana, rewolucyjna wręcz, przetłumaczona na język polski. Oczywiście mówię o książce pod tytułem „Własny pokój”. Książka ta wpisana jest do kanonu światowej literatury, dzieło o dużej wartości i znaczeniu, przede wszystkim także w zmianie sytuacji kobiet w społeczeństwie i wkraczaniu kobiet na pole nauki. Dlaczego o niej wspominam? Ze względu na pojawiający się w niej także motyw jedzenia. Autorka rozważa sytuację w collage’ach dla mężczyzn i nowopowstałych collage’ach dla kobiet, czyli uczelni wyższych, męskich lub żeńskich. I goszcząc w obydwu tych miejscach, zwróciła jej uwagę rzecz ciekawa: podczas obiadu serwowanego w męskim collage’u podane dania były wykwintne, wyszukane i wprost rozpływające się w ustach – z takiego obiadu wychodziła najedzona i w dobrym nastroju; natomiast w college’u żeńskim zaserwowany obiad, ze względu na złą sytuację finansową uczelni, brak wsparcia z zewnątrz, był kiepski – danie było jednolite, „tanie”, niewystarczające i niesmaczne. Pamiętam, że związku z tym autorka zastanawiała się, jak kobiety mają pracować równie wydajnie jak mężczyźni skoro posiłki, które dostają są tak od siebie różne? Coś w tym jednak jest… Ja przecież też zupełnie inaczej się czuję po zjedzeniu krewetek popijanych winem, a zupki chińskiej. Studia Toruń idą zupełnie, ale to zupełnie inaczej. Szkoda, że jednak najczęściej muszę się zadawalać tą drugą opcją.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz