czwartek, 31 stycznia 2013

Jedziemy autostopem!


Pamiętam jak w liceum, jeszcze na długo przed studia Toruń, urywałam się z koleżanką z lekcji i jechałyśmy do jakiejś niedalekiej miejscowości autostopem… To były dopiero przygody, ile fajnych ludzi poznałyśmy i ile się dowiedziałyśmy od samych kierowców na temat autostopu w Polsce! Większość kierowców bowiem, sama, za czasów szkolnych czy studenckich, autostopem jeździła, nie wiedziałam wtedy nawet, że autostop ma tak długą i ciekawą historię… Oficjalny początek autostopu w Polsce miał miejsce w roku 1958, kiedy to powstało Biuro Autostopu, w 1959 roku rozpoczęto wydawanie książeczek dla autostopowiczów. Akcja autostopu wzbudzała ogromne zainteresowanie, nastąpiła prawdziwa eksplozja autostopowych podróży; zastanawia mnie czy akcja z książeczkami miałaby szansę funkcjonować dzisiaj? Może ludzie mniej by się bali? Bo jednak niestety często ludzie mają negatywną opinię o tej formie podróżowania.. Z dość nieprzychylnym nastawieniem do podróżowania autostopem dzisiaj (pomijając już kwestię próby ponownego powołania oficjalnej instytucji), spotkałam się rozmawiając nawet z niektórymi kierowcami, którzy brali udział w akcji autostopu (najczęściej w latach sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych). Pamiętam, że często mówili, że „kiedyś to było inaczej… wtedy autostop był bezpieczny i nie było strach, a teraz...” i tak dale, i tak dalej… Generalnie – wtedy tak, a teraz to nie jest zbyt mądre. Takie i tym podobne wypowiedzi wynikają, moim zdaniem, z przekonania o ogromnym wzroście przestępczości, o którym media wciąż, nieprzerwanie i niebywale intensywnie nam przypominają. Widząc napływające zewsząd informacje o przestępstwach, morderstwach, kradzieżach i gwałtach nietrudno stracić zaufanie do ludzi, być nader ostrożnym, pełnym lęku i przerażenia tymi „strasznymi czasami”. Trudno się zatem dziwić częstemu postrzeganiu autostopowiczów jako tych „niespełna rozumu”. Jednak mimo tego, ci „szaleńcy nieświadomi niebezpieczeństw”, stopem jeżdżą nadal, co więcej – mówią, że czują się bezpiecznie. Na szczęcie ja i koleżanka, miałyśmy tylko jak najbardziej pozytywne doświadczenia podczas naszych krótkich autostopowych wypadów. Ale mojemu tacie nigdy się do tego bym nie przyznała! Jakby się o tym dowiedział, z pewnością dostałby ataku serca i trzymałby mnie pod kluczem, żebym znowu na taką głupotę nie wpadła. Ach, a mój brat – ten to dopiero by oszalał! Studiuje budownictwo Toruń i jest bardzo… Hmm… Rygorystycznie nastawiony do życia… Oj tak – podróżowanie autostopem to z pewnością nie dla niego… On to postrzega jako zupełną anomalię i wyraz totalnego braku rozumu. Mamy tak odmienne podejście do świata i ludzi, że czasami dziwię się, że w ogóle możemy być rodzeństwem i mieć te same geny. Lepiej zatem – niech żyje w błogiej nieświadomości.

środa, 23 stycznia 2013

Geraldine Chaplin – córka Chaplina – gościem festiwalu toruńskiego!


Już dwudziestego października rusza kolejna (już dziesiąta) edycja fenomenalnego festiwalu filmowego Tofifest w Toruniu. Ja, mój chłopak i jego znajomi z kierunku architektura i urbanistyka Toruń z pewnością się wybierzemy. Mam nadzieję, że jeszcze dołączą do nas moi współlokatorzy. Ich życie kulturalne kończy się na wieczornym otwarciu piwa i (w porywach) obejrzeniu jakiegoś filmu (często wątpliwej jakości i o wątpliwej wartości), a ja ostatnio poczułam, że mam misję wybawiciela – jeszcze przywrócę ich umysły do prawidłowego funkcjonowania i nawrócę na kulturę i wszelakie kulturalne imprezy! W Tofifest z pewnością będzie dobrą okazją. Potem będziemy mogli otworzyć to piwko (żeby nie było, że nie idę z nimi na kompromis) i podyskutować o projekcjach festiwalu.
Kingę udało mi się przekonać bardzo łatwo – wiedziałam, że przepada za kinem Chaplina, a tak się złożyło, że na Tofifest przyjeżdża córka Chaplina – Geraldine Chaplin – we własnej osobie. Aktorka przyjedzie do naszego miasta, by odebrać honorową nagrodę Złotego Anioła, który jest przyznawany za „Niepokorność Twórczą”. Oczywiście wszystko w ramach festiwalu. Spotkanie z Geraldine Chaplin odbędzie się w sobotę o godzinie czwartej popołudniu w Baju Pomorskim (przy ulic Piernikarskiej numer 9). Geraldine zagości na samym otwarciu festiwalu Tofifest (o godzinie 19:30) i właśnie wtedy odbierze swoje festiwalowe wyróżnienie.
Geraldine Chaplin urodziła się w 1944 roku, jej ojcem jest legendarny Charles Chaplina, a matką, jego czwarta żona (która była o 37 lat młodsza!) Oona O'Neill. Zadebiutowała już w 1952 roku, w wieku lat ośmiu, grając w niewielkim epizodzie w filmie swojego ojca "Światła rampy". Sławę jedna przyniosła jej bardzo ważna, późniejsza rola żony bohatera w filmie "Doktor Żywago", zagrała tam w genialny sposób postać Toni.
Mnie (i Kingę) najbardziej zauroczyła i zapadła w pamięci dzięki filmom reżyserowanym przez jej męża – Carlosa Saury. Mam tu na myśli filmy takie jak: "Mrożony peppermint", "Nakarmić kruki” (w tych dwóch filmach grała fenomenalne postaci, kobiety fatalne, niesamowite charaktery) „Stres we troje”, „Kryjówka”, „Anna i wilki”, „Nakarmić kruki”, „Elizo, życie moje”, „Z przewiązanymi oczami”, „Mama ma sto lat”. Sama była także inicjatorką i pomysłodawczynią scenariusza filmu „Kryjówki”. Grała także u Roberta Altmana. U Pedra Almodóvara grała główną rolę w "Porozmawiaj z nią". Nie tak dawno także przyjęła i odtworzyła bardzo ciekawe role w horrorach "Sierociniec" i "Rzeczy o mych smutnych dziwkach" (a te filmy oglądaliśmy na wieczorze filmowym).
Krótko mówiąc – dzięki córce Chaplina udało mi się wyciągnąć Kingę i Marka (on zgadza się na wszystko na co zgadza się Kinia) z wygodnej kanapy. Misja ukulturalniania współlokatorów rozpoczęta!

czwartek, 17 stycznia 2013

Humanista i rynek pracy


Ostatnio w grupie dyskutowaliśmy na temat problemów z pracą, teraz Marek obronił się na politologii, Bronisław na kierunku bezpieczeństwo wewnętrzne Toruń, a Mirela na dziennikarstwie. I co dalej? Jakie mamy szanse w dzisiejszej Polsce? Czy mamy inną opcję zatrudnienia niż praca na kasie w Biedronce czy Teslo, albo wydzwanianie do klientów jakiejś sieci telefonów komórkowych, podczas pracy za mizerne sześć złotych za godzinę na infolinii. To smutne, ale wielu pań i panów magistrów tak kończy, a największy problem chyba mają ci którzy ukończyli wszystkie, tak zwane – kierunki o profilu humanistycznym.
Na szczęście ja mam stypendium i jeszcze troszkę czasu do dyplomu mi zostało, także ten problem póki co mnie nie dotyczy, chociaż wiem, że nie mogę tego odwlekać, bo kiedy zostanę już bez stypendium, z pięknym dyplomem magistra, to pewne jedyne co będę mogła z nim zrobić to powiesić na ścianie… Humaniści, tacy wszechstronni, oczytani, elokwentni, dyplom piękny, obrona na piątkę, pochwały profesorów… A niestety potem okazuje się, że „ci wspaniali humaniści’ mają problemy z zatrudnieniem. Brak specjalizacji sprawia, że absolwenci filologii, psychologii, socjologii, kulturoznawstwa, dziennikarstwa, historii czy kierunków pedagogicznych muszą podejmować się nisko płatnych prac dorywczych, albo na śmieciowe umowy (zlecenia i tak dalej), które nie mają najmniejszego związku z kierunkiem, który ukończyli. Mogą jeszcze się przekwalifikować, lub wyjechać za granicę, czy też zasilić szeregi nieszczęśliwych i sfrustrowanych bezrobotnych (i prowadzić życie niczym w serialu „Świat według Kiepskich”). Tymczasem często absolwenci kierunków ścisłych dostają pracę zaraz po studiach, bez większych problemów, też lepiej płatną i na wyższym poziomie. Humaniści w rozpaczy często próbują upiększać swoje curriculum vitae i wypisują przeróżne dziwaczna kłamstwa, które często bardziej im szkodzą aniżeli pomagają na rozmowach kwalifikacyjnych. W dodatku często zdarza się, że absolwenci kierunków ścisłych nie wypowiadają się najlepiej na temat humanistów, a to rodzi pewne antagonizmy, uprzedzenia i pogrąża jeszcze bardziej nieszczęsnych humanistów… Faktem jest, że poloniści czy historycy najczęściej nieco gorzej radzą sobie w życiu z logicznym myśleniem, ale to nie podstawa do skreślania ich z listy dobrych pracowników na samym początku. Pytanie w tym, jak studia Toruń mogą pomóc swoim studentom w odnalezieniu się na rynku pracy? Czy powinno to w ogóle obchodzić Uniwersytet? Moim zdaniem tak!



środa, 9 stycznia 2013

Jedzenie, a myślenie


Wiecie co, ostatnio dużo piszę, dużo pracuję, dużo się uczę. Czekają mnie egzaminy, czeka mnie kolokwium z filozofii, test z angielskiego (prawie że na miarę filologia angielska Toruń), egzamin ustny z teorii kultury i w dodatku miałam kiedyś zapisać się na ten kurs prawa jazdy… Kiedy to wszystko, kiedy? I skąd czerpać na to wszystko energię…? Szczerze powiedziawszy, im więcej pracuję, tym bardziej bacznie przyglądam się temu co mam w lodówce i na swoim talerzu. I zwiększa mi się zdecydowanie apetyt. Przyłączyłam do grona smakoszy, gotowych po ciężkiej pracy za biurkiem docenić urok smakowitych przystawek, dań głównych i deserów. Uwielbiam pijać smaczne herbaty, wina, kawy i znacznie mocniejsze trunki czasami również, co jak sądzę też później przekłada się na wyniki mojej pracy, na chęci, samopoczucie i energię życiową. Ostatnio słyszałam nawet, że historycy
literatury zauważyli, że wielu twórcom literackim, tym największym mistrzom pióra, twórcom arcydzieł, potrzebne było do życia nie tylko papier, piór i atrament, ale także niektóre z przyjemności dla podniebienia. Zaczęłam myśleć, zaczęłam rozmyślać i wspominać różnych znanych mi mniej lub bardziej pisarzy. Przypomniała mi się lektura Virginii Wolf, chyba najbardziej znana, rewolucyjna wręcz, przetłumaczona na język polski. Oczywiście mówię o książce pod tytułem „Własny pokój”. Książka ta wpisana jest do kanonu światowej literatury, dzieło o dużej wartości i znaczeniu, przede wszystkim także w zmianie sytuacji kobiet w społeczeństwie i wkraczaniu kobiet na pole nauki. Dlaczego o niej wspominam? Ze względu na pojawiający się w niej także motyw jedzenia. Autorka rozważa sytuację w collage’ach dla mężczyzn i nowopowstałych collage’ach dla kobiet, czyli uczelni wyższych, męskich lub żeńskich. I goszcząc w obydwu tych miejscach, zwróciła jej uwagę rzecz ciekawa: podczas obiadu serwowanego w męskim collage’u podane dania były wykwintne, wyszukane i wprost rozpływające się w ustach – z takiego obiadu wychodziła najedzona i w dobrym nastroju; natomiast w college’u żeńskim zaserwowany obiad, ze względu na złą sytuację finansową uczelni, brak wsparcia z zewnątrz, był kiepski – danie było jednolite, „tanie”, niewystarczające i niesmaczne. Pamiętam, że związku z tym autorka zastanawiała się, jak kobiety mają pracować równie wydajnie jak mężczyźni skoro posiłki, które dostają są tak od siebie różne? Coś w tym jednak jest… Ja przecież też zupełnie inaczej się czuję po zjedzeniu krewetek popijanych winem, a zupki chińskiej. Studia Toruń idą zupełnie, ale to zupełnie inaczej. Szkoda, że jednak najczęściej muszę się zadawalać tą drugą opcją.

środa, 2 stycznia 2013

Wesele, oh nie!

Tak, kochani moi – wesele… Kto to widział w ogóle – w listopadzie… i to tak nagle! A przecież – co nagle to… to po diable! Dzwoni do mnie wczoraj kuzynka, z radosną nowiną… Ale to niespotykane! Przecież teraz, to wesela się organizuje z rocznym czy z dwuletnim wyprzedzeniem, a nie tak sobie „o”! I już za cztery tygodnie (niecałe w dodatku), wesele sobie zrobię! To się nie zdarza! Wiedziałam, że moja kuzynka coś tam kręci i kręci z tym swoim Włodzimierzem… Tak coś czułam… Ona nigdy nie była normalna! Przecież oni chyba to się znają zaledwie z rok czy półtorej… No i od razu – łubudu! I krótka piłka – dziś pierścioneczek, zaręczyny – jutro wieczór panieński i ciach prah – weselicho! Niektórzy ludzie, to mają naprawdę nierówno pod sufitem. Włodek jest niby ok… Ale żeby tak od razu za mąż wychodzić?! Czy ona oszalała?! Włodek… No to niby studiował… ale budownictwo Toruń niby… Na moje, to on po prostu na budowie cegły nosi, a wszystkim wkoło wciska kit, że to on, kurcze blade, jakiś tam pan magister jest… Akurat! Nie ze mną takie numery! Prosty chłopek-roztropek. Pff – i tyle! Ale kuzynka oczywiście, jakaż zakochana! Bo taki męski, Włodzio, bo taki odważny, o taki silny, bo taki wyćwiczony, wysportowany (no tak – od tych cegieł, to się mięśnie robią…) i oh, i ah, a mnie od tego wszystkiego niedobrze się zawsze robiło. No i masz babo placek – masz ci los – wesele! A może kuzyneczka w ciąży… Kto to tam ich wie… Ale oczywiście, oficjalnie – niby nie. Ślub ma być takim spontanicznym wyrazem ich gorącego, płomiennego i bóg tam jeden wie jeszcze jakiego, uczucia! Oh gołąbeczki moje drogie… Ale już o gościach nie pomyślicie, prawda? A goście, to niby skąd mają środki finansowe na prezent weselny wziąć? A skąd, chociażby skromna kwota na jakąś mało wymyślną kieckę na wesele? A gdzie buty? A gdzie fryzjer? A taksówka do domu, jak już z zbyt wiele wódki na weselu w siebie wleję? Nic, nic nie myślicie! Egoizm potworny… A niby miłość to takie piękne uczucie! Guzik prawda! Ja swoje wiem! Ja – w przeciwieństwie do szanownego Włodzimierza, na własnej skórze przechodzę studia Toruń i mój wątły portfelik jest puściutki, a w lodówce, to tylko światło… I co robić?! Ach, ale z drugiej strony, jak już mówię o te pustej lodóweczce, to te wszystkie weselne pyszności, suto zastawione stoły… Hmm… To trochę zmienia postać rzeczy… Eee tam – w końcu od czegoś ma się tę kartę kredytową! A kieckę kupię w lumpeksie – byle jakiś luźny fason, żebym mogła spokojnie się najeść tych wyśmienitości!
No nic – w każdym razie, parze młodej będę życzyć szczęścia i powodzenia na nowej drodze życia… A sobie – smacznego!